Ulica Fragenstraße była jednym z najspokojniejszych miejsc w
Berlinie. Oddalona od głównych ulic dróżka wiła się delikatnie, by po kilkuset
merach zniknąć za zakrętem. Wzdłuż niej po obu stronach rosły młode drzewka
chwiejące się lekko przy silniejszym podmuchu wiatru. Tuż za nimi wraz z
soczyście zielonymi trawnikami wyrastały piękne, zadbane domki jednorodzinne, w
których ich mieszkańcy wiedli spokojne, radosne życie. A przynajmniej takie
wnioski wysuwały się na widok ogródków zachowanych w nienagannym stanie, lamp
ogrodowych powtykanych wzdłuż ścieżek, grillów powyciąganych z garaży, które
zamierzano wykorzystać w najbliższy weekend, bowiem zapowiadała się cudowna
pogoda. Na dodatek ten spokój: mieszkańcy nie musieli narzekać na smród spalin,
ogłuszający hałas wszelkiej maści pojazdów czy wrzasków przechodniów. Każdy,
kto mieszkał w okolicy, znał lub chociaż kojarzył poszczególne twarze, czasami
nawet zatrzymał się w drodze na zakupy, by wymienić się różnymi ploteczkami.
Tak, można by stwierdzić, że to taki mały kawałek raju na ziemi.
Jednak jeszcze nigdy nie było tutaj aż tak cicho. Na drodze
od dawna nie pojawił się ani jeden samochód, po chodnikach nie dreptał żaden
przechodzień. Nawet ptaki jakby ciszej wyśpiewywały swoje pieśni. To nie był
normalny stan rzeczy.
Rafael Quarsick prychnął pod nosem. Mimo że szczerze się
zdziwił, kiedy z zatłoczonych ulic Berlina wszedł tutaj, gdzie panowała dziwna
cisza, ta sytuacja zdawała się mu być śmieszna. A jednak jeszcze raz rozejrzał
się dookoła oczekując, że za chwilę zza zakrętu wyjedzie jakiś pojazd lub
odejdzie jakaś osoba. Ale nic takiego nie następowało. Wobec tego nie
pozostawało nic innego, jak udanie się w kierunku domu swojej krewnej.
Dość szybko dotarł do odpowiedniego domku. Nie był zbyt
wielki, a jednak miał w sobie pewien urok: wyglądał jak te z amerykańskich
reklam. Otoczony niskim prześlicznym, idealnie zadbanym ogródkiem był biały jak
śnieg, i to dosłownie — od drewnianych okładzin przez drzwi, ramy w oknach,
kolumny i ozdoby po dach. Wyglądało to naprawdę bardzo ciekawie.
Ignorując dzwonek do drzwi, zapukał energicznie. Rafael w
oczekiwaniu na odpowiedź rozglądał się leniwie po otoczeniu, jednak ożywił się
nieco, kiedy usłyszał radosny świergot ptaków. Dałby sobie rękę uciąć, że
jeszcze przed kilkoma sekundami na ulicy panowała nadzwyczajna cisza i że
zwróciłby uwagę na tak charakterystyczny dźwięk. A jednak teraz jakby życie w
mieście się rozbudziło, bo i samochody wraz z szmerem ludzi dało się usłyszeć.
Dlaczego więc wcześniej nic do niego nie docierało?
Absurdalne rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. W
progu stanęła wysoka, szczuplutka dziewczyna o długich do pasa kasztanowych
włosach. Jej szmaragdowe oczy, nieco zmrużone w geście podejrzliwości,
natychmiast przeszyły go na wskroś, a malinowe usta wykrzywiły się w grymasie
niezadowolenia. Rafaela nieco zaskoczyła ta reakcja: zazwyczaj to on nie
przepadał za wizytami u swojej kuzynki, a robił to raczej z konieczności. Tym
razem było jednak inaczej, bowiem zaniepokoił go brak wiadomości od Erin, co
nie było z jej strony normalne. Tymczasem ostatnimi czasu jakby zapadła się pod
ziemię.
No właśnie… zapadła… A ptaki umilkły…
Rafael, tchnięty tą myślą, wyminął kuzynkę bez słowa,
rozglądając się po jasnym wnętrzu. Wszędzie, tak samo jak na zewnątrz, panowała
biel, zarówno na ścianach i podłogach, jak i meblach oraz wszelkiego rodzaju
przedmiotach. Jednak prócz tego nie dostrzegł w pomieszczeniu nic
nadzwyczajnego, co nie umniejszyło jego niepokoju. Odwrócił się w stronę
ubranej w kredową, zwiewną sukienkę Erin, wbijając w nią mordercze spojrzenie.
— Co ty znowu kombinujesz? — warknął lodowato na dzień
dobry. — Miałaś się tym nie bawić!
— Nie bawię! — syknęła zdenerwowana. Kobieta wyminęła go z
gracją i udała się do salonu. Rafael zmarszczył brwi, po czym podążył za nią.
Zastał Erin wyglądającą niewidocznym wzrokiem przez okno. — Muszę coś
sprawdzić. To wszystko.
— A jednak! — wykrzyknął rozzłoszczony. — Jak szedłem do
ciebie, wszystko wokół umilkło! A ja głupi nawet nie pomyślałem, że ktokolwiek
mógłby za tym stać! Nie podejrzewałem nawet swojej ukochanej kuzyneczki!
Erin nie odpowiedziała, czym jeszcze bardziej go
rozzłościła. Wyprowadzony z równowagi zaczął przechadzać się po salonie. Po
jakimś czasie zatrzymał się przy gablotce z ozdobną porcelaną, jednak bardziej
zainteresował się odbiciem w szklanej szybie. Ujrzał tam młodego mężczyznę o
cudacznej fryzurze — grube, krótkie, białe jak śnieg kosmyki włosów sterczały
do góry. Sprawiało to wrażenie, jak gdyby na głowie miał kilkanaście
ośnieżonych szczytów górskich. W szarych oczach błyszczał niepokój, a usta
złączyły się w cienką linię.
— Możesz mi chociaż powiedzieć, co sprawdzasz? I jak
zamierzasz to zrobić? — spytał ciszej, nawet nie spoglądając w jej stronę.
— Wystarczy ci tyle, że nie jestem sama?
Początkowo Rafael zupełnie nie zrozumiał. Dopiero z czasem
zaczęły docierać do niego poszczególne informacje, a kiedy połączył je w fakt,
strach ścisnął go za serce.
— Jest niebezpieczny…?
— Nie mam pojęcia, ale wiem tylko tyle, że działa. Przez
cały czas tu jest, ale nie czyni większych szkód. Poza tym Sehma nie robi
człowiekowi krzywdy, udziela mu tylko pomocy.
Rafael prychnął.
— Tak, już ja wiem, jak wygląda ich pomoc…
— Nie wiesz — ucięła zirytowana Erin. — Na ogół są
bezpieczni, to ci powinno wystarczyć. Nie martw się, postaram się dowiedzieć o
nim jak najwięcej i ewentualnie go stąd wykurzyć. Choć Sehma pojawia się
ostatnio bardzo rzadko, od dawna na żadnego się nie natknęłam. Ciekawe, kogo
wybrał…
— To oni wybierają osoby, nad którą sprawują pieczę? —
zapytał Quarsick, którego lek powoli zamieniał się w ciekawość, choć wciąż był
nieufny.
— Niezupełnie. Oni po prostu wiedzą, jaka będzie przyszłość
danej osoby i jak wiele zależy od Sehmy. Im więcej, tym bardziej doświadczony
Sehma musi taką osobę obserwować.
— Tacy aniołowie? — spytał z wyraźną kpiną.
— Tak! — zawołała zaskakująco entuzjastycznie. — Tacy
aniołowie czasu.
***
Kobieta o długich, białych niczym śnieg włosach dumnie
kroczyła przed siebie. Jej twarz rozświetlał szeroki uśmiech, a zielone oczy
lśniły radośnie. Nawet pogoda zdawała się podkreślać jej fantastyczny nastrój —
letnie słońce wisiało na lazurowym niebie, rozlewając wszędzie wokół swoje
życiodajne promienie słońca. Wychodziło na to, że absolutnie nic nie mogło zepsuć
jej nastroju. Dosłownie nic, bowiem udawała się właśnie do swojej przyjaciółki.
Miała świadomość, że prawdopodobnie zastanie ją w dość żałosnym stanie
spowodowanych jej ostatnimi troskami. Wobec tego czyż nie powinna się smucić?
Czyż nie powinna czuć się przytłoczona, zmartwiona, nie dostrzegłszy przez to
piękna słońca? Może i powinna, ale to wszystko nie miało znaczenia, gdyż to
między innymi właśnie przyczyna zmartwienia jej przyjaciółki tak ją cieszyła. Sprawiała,
że perspektywa przyszłości wydawała się o wiele szczęśliwsza. Jednak wbrew
pozorom miała na myśli przede wszystkim dalsze losy swojej koleżanki.
Acz prawdą poniekąd było, że kierował nią również egoizm.
Zastanawiając się nad tym, jak dobrze im wszystkim będzie
się żyło, o ile wszystko pójdzie dobrze, nie wiedzieć kiedy dotarła pod
odpowiednie drzwi. Zapukała energicznie, z tym samym wesołym uśmieszkiem
czekając na odpowiedź. Jednak kiedy nikt nie odpowiadał, zirytowała się nieco,
po czym nacisnęła klamkę. Tak jak myślała — drzwi były otwarte. Bez namysłu
przekroczyła próg, wchodząc do ciemnego, chłodnego wnętrza. Taya rozejrzała się
dookoła: wszystkie okna, jakie tylko dojrzała, zasłonięte były grubymi
zasłonami, które nie przepuszczały niemal żadnego światła. Kobieta jedynie
wzruszyła ramionami i pewnym krokiem weszła do salonu zanurzonego w półmroku.
Dopiero wytężywszy wzrok dostrzegła ciemną sylwetkę wciśniętą w fotel stojący
tuż przy oknie. Cienka, uparta smuga światła padała na jej pobladłą, kamienną
twarz.
— Jakoś tu ciemno — zagadnęła pogodnie.
Hekate jedynie poruszyła się w fotelu, zanurzając się w nim
jeszcze bardziej. Tymczasem Taya podeszła do okna i jednym gwałtownym ruchem
odsłoniła zasłony, wpuszczając do pomieszczenia mnóstwo światła, na co twarz
tamtej wykrzywiła się okropnie w geście niezadowolenia.
— Uch, dałabyś już spokój! — burknęła niezadowolona Taya. —
Przecież nie stała się tragedia, żyjemy! To się liczy i z tego trzeba
korzystać.
Wtedy właśnie Hekate pomyślała, że jej przyjaciółka miała
rację, jednak białowłosa nie mogła wiedzieć, co też ta miała na myśli. A
pomyślała o wierszu, który otrzymała kilka dni temu. O tym, jak wielką siłę ma
paniczny strach, o tym, jak silną potrzebą w ekstremalnych warunkach jest wola
przeżycia. A przecież pozornie to nie było nic takiego, a przynajmniej nic, co
by mogło zagrozić życiu. Chyba… Ano właśnie — chyba. Przecież nie była to też
normalna sytuacja: ktoś się włamał do jej domu i zostawił liścik napisany
krwią, nie wspominając nawet o rozrzuconym wokół białym pyle, którego Hekate ze
strachu nawet nie tknęła, a mimo to po kilku godzinach zupełnie zniknął. A więc
co i kto to mógł być? Dobre pytanie. Ale faktem było to, że ktoś ją śledził
oraz to, że nie wiedział o tym nikt inny. I może to błąd…?
Hekate spojrzała na zadowoloną Tayę, która przysiadła na
podłodze, uważnie ją obserwując. Nie miała pewności, czy powinna jej o tym
mówić, gdyż domyślała się, jak zareaguje: pewnie zacznie wrzeszczeć i piszczeć,
a następnie kazać zgłosić to na policję. Z tym że na to ostatnie Heki za nic w
świecie się nie zgodzi. Wolałaby uniknąć sytuacji, w której opowiada o
tajemniczym znikającym pyłku. Poza tym czuła, że to dotyczyło tylko jej i… była
bardzo ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń.
Wahała się jeszcze przez moment, jednak nie zdążyła podjąć
decyzji, gdyż Taya znowu zaczęła trajkotać. Niestety temat ani trochę nie
przypadł jej do gustu.
— No — zaczęła Taya, wciąż głupkowato się uśmiechając — może
wyjdziemy dziś wieczorem… gdzieś… nie wiem, gdziekolwiek, bylebyś tu nie
siedziała? Przecież to kompletnie bez sensu, żeby się marnować przez jakiegoś
idiotę. Rozumiem, że rozstanie to straszna rzecz, ale spójrz na to inaczej.
Chodzi o to, że przecież kiedy poznajesz faceta, to co to oznacza? Że na sto
procent zostanie tym jedynym, za którego wyjdziesz za mąż i któremu będziesz
rodzić dzieci? No jasne, że nie. Tego się nigdy nie wie, a jedynie czeka się na
rozwój wypadków. Och, mam po prostu na myśli to, że ten… no, Fal niekoniecznie
jest tym, który jest ci pisany. Poza tym sama uparcie powtarzasz, że w
przypadki nie wierzysz. No i właśnie — a może tak się musi stać, że się
rozstaniecie? Może to było zapisane w… w jakiejś wielkiej księdze… No nie wiem,
rzecz w tym… och, wiesz, o co mi chodzi. Tak czy tak ja uważam, że dobrze się
stało, że już nie jesteście razem.
Jej paplanina była niezwykle męcząca, ale Hekate nic nie
mogła na to poradzić — jej przyjaciółka bardzo często zapominała, kiedy nie
należy wypowiadać pewnych rzeczy. Najzwyczajniej w świecie brakowało jej taktu,
a, co gorsza, Taya była tego absolutnie świadoma.
— My się nie rozstaliśmy — wycharczała czując, jak niemal
brakuje jej powietrza, by nabrać tchu. W jednej chwili zupełnie osłabła, chcąc
jeszcze głębiej wcisnąć się w fotel i zniknąć. — Od kiedy kłótnia nazywana jest
inaczej rozstaniem?
— No oczywiście, masz rację — przyznała Taya, z powagą
kiwając głową. — Zauważ jednak, że pokłóciliście się blisko tydzień temu, a on
nie odezwał się ani słowem, nie mówiąc już o takiej fatydze jak odwiedziny. Czy
tak się zachowuje człowiek, któremu na kimś zależy…
— Możesz wyjść? — przerwała jej gwałtownie Hekate. Oddychała
ciężko, przymykając nieco powieki. Wiedziała, że nie uraziła przyjaciółki, a
jedynie dała do zrozumienia, że powiedziała zbyt wiele i teraz Hekate musiała
się z tym wszystkim zmierzyć.
Taya przeszyła ją spojrzeniem, na moment posmutniała nawet,
ale za chwilę podniosłą się zwinnie, odwróciła się na pięcie i wyszła z domu,
zostawiając Hekate w towarzystwie samotności i ciemności, które znowu
zapanowały po ponownym zasunięciu zasłony.
***…za kurtyną…***
Chłopiec poczuł zawroty głowy — zachwiał się niebezpiecznie,
czując silne mdłości. Przymknąwszy powieki wyciągnął ręce do przodu, pragnąc
się czegoś złapać, jednak nie wyczuł niczego takiego. A jednak w miejscu, w którym, jak mu się wydawało, wcześniej nie
było nic, oparł swoje dłonie, odzyskując równowagę. I kiedy wydawało mu się, że
czuł się na tyle dobrze, by otworzyć oczy, zaraz ponownie je zamknął, bowiem
mdłości znowu powróciły, ale tym razem za sprawą wszechobecnej oślepiającej
bieli. Gdy chłopiec odważył się rozejrzeć po pomieszczeniu (początkowo uparcie
mrużąc oczy), nie dostrzegł tak naprawdę zupełnie nic prócz średniej wielkości
kwadratowego pokoju, w którym panowały kompletne pustki z wyjątkiem drewnianego
krzesła, o które się opierał. I kiedy myślał, że nic nie jest w stanie go
zaskoczyć, spojrzał w górę. Na początku sądził, że ujrzał biały sufit, jednak
kiedy przyjrzał się uważniej, coraz silniejsze było wrażenie, że nad sobą nie
miał żadnej ściany, a jedynie mlecznobiałe niebo. To nie mogły być chmury,
bowiem to, co nad nim wisiało, było nieskazitelne, nienaruszone nawet jedną
rysą czy choćby cieniem. A jednak wysokie cztery ściany zdawały się do tego nie
dosięgać.
A miało go już nic nie zdziwić. Jednak kiedy widziało się
coś takiego, dech zapierało w piersiach, a poplątane, chaotyczny myśli krążyły
po głowie kłócąc się, czy jest się czego bać, czy też nie. Mimo okoliczności w
chłopcu rosła sama ciekawość, odkładając niepokój na bok. Rozsądny człowiek nie
zaufałby czemuś takiemu jak spotkana przez niego Istota, ale w tym wypadku
logika najzwyczajniej w świecie się nie liczyła, a więc pozostały uczucia. A te
podpowiadały chłopcu, a wręcz krzyczały do niego, by Istocie zaufać i dać się
prowadzić dalej.
— Mam nadzieję, że nie masz klaustrofobii — odezwała się
niespodziewanie Istota, z wyraźnym lękiem w głosie. — Jesteś dość blady…
Chłopiec, nie zdając sobie sprawy z faktu, że miał
rozdziawione usta i szeroko otwarte oczy, nie odpowiedział zupełnie nic, a
jedynie powolnym ruchem głowy wskazał na nieistniejący sufit.
— Ach, to! — zawołała nagle rozpromieniona Istota. — Tym się
absolutnie nie przejmuj! To pomieszczenie tak naprawdę nie istnieje! Normalny
jest więc fakt, że nie ma też sufitu.
— No… no a ściany…? — wydukał chłopak kompletnie zbity z
tropu.
— Ich też w rzeczywistości nie ma. Podobnie jak krzesła i
podłogi. — Widząc, jak młodzieniec ze strachem w oczach natychmiast spogląda
pod nogi upewniwszy się, czy nadal stoi na twardym gruncie, Istota zaśmiała się
wesoło. — Nie martw się, póki tu jestem, to i to… cóż, po prostu tu jest.
Proszę cię, nie pytaj mnie, co to takiego, gdyż na razie tego zupełnie nie zrozumiesz.
W swoi czasie, młody człowieku, w swoim czasie! A teraz może coś zjemy? Zdaje
się, że mam jeszcze coś w lodówce…
Lodówce? Jakiej lodówce?!
A jednak rzeczywiście, już po chwili Istota zaglądała do
małej, białej lodówki, wynosząc z niej przeróżne smakołyki: pizzę, kurczaka,
smażone ziemniaki, sałatkę warzywną i owocową, kilka różnych sosów, parującą
herbatę i sok pomarańczowy. Co z tego, że posiłki były wyjmowane z lodówki —
wszystkie dania były ciepłe i świeże. W następnym momencie wszystko to stało na
białym, okrągłym, dużym stole, a Istota zajmowała jedno z dwóch miejsc. To był
ten moment, kiedy chłopiec niczego nie rozumiał i poczuł ulgę kiedy stwierdził,
że nawet nie chce próbować, gdyż kosztowałoby go to zbyt wiele nerwów i
wysiłku. Niech się dzieje co chce, pomyślał, siadając na krześle.
— Dlaczego mi to wszystko pokazujesz? — spytał,
pozostawiając daleko w tyle kwestię znikających i pojawiających się nagle
przedmiotów w dziwacznym pokoju bez sufitu. Zamiast tego nawet nie patrzył na
swojego towarzysza, zajmując się nakładaniem ziemniaków na talerz. — Dlaczego kiedy obudziłem się w środku nocy
zobaczyłem jakąś dziwną zjawę, czyli właśnie ciebie, w kącie mojego pokoju?
Mogłem dostać zawału! I dlaczego, kiedy wybiegłem z pokoju, nagle uciekałem
przed tobą w jakimś mieście, które widziałem pierwszy raz w życiu? Wybacz, ale
niektórzy by pomyśleli, że jesteś mordercą, złodziejem, psychopatą… na pewno
kimś złym. Normalni ludzie nie wkradają się do czyjegoś domu i nie porywają
nastolatków.
— Masz absolutną rację! — zaćwierkała podekscytowana Istota.
— Jednak, jak pewnie zauważyłeś, człowiekiem do końca nie jestem. Byłem, a i
owszem, ale to stare dzieje i…
—Byłeś?! — wykrzyknął zszokowany chłopiec, na moment tracąc
zainteresowanie przepysznym kurczakiem.
— Kiedyś ci opowiem, obiecuję. Ale wracając, nie jestem
normalnym człowiekiem, o ile w ogóle choć trochę nim jestem. Dlatego mnie
obowiązują nieco inne zasady…
— Jakie na przykład?
— Prawie żadne. Choć jest ich kilka, niezwykle ważnych… —
Istota spojrzała do góry, mamrocząc coś pod nosem, najwyraźniej usiłując sobie
coś przypomnieć. — Ach, tak, znam już wszystkie. Yyym… ermrylaj’r’, ofafdalaj’r’,
koxudfyrmaj’r’, wakalaj’r’, lirmeryu i fyughmulysilocfaj’r’, choć to ostatnie
to dość duży swoisty paradoks, ale mogę spokojnie rzec, że właśnie na tym,
paradoksalnie oczywiście, polega ta robota.
Chłopiec, słuchając tych łamańców, ponownie wybałuszył oczy.
— Dość ciężki język…
— Niezupełnie, ale i o tym się przekonasz. Jeśli się nie
zorientowałeś, w tym samym języku została napisana informacja na liście, który
otrzymała pewna pani…
Rzeczywiście!, pomyślał podekscytowany.
— A kim ona właściwie jest? — spytał, idąc za ciosem.
Wtedy po raz pierwszy mógł ujrzeć nieco inne oblicze Istoty,
bowiem ta uśmiechnęła się niezwykle złośliwie, mrużąc złowieszczo oczy. Nie
wyglądało to jednak groźnie, acz na pewno inaczej niż dotychczas. Zaraz jednak
nieco się zamyśliła, jakby dobierając odpowiednie słowa.
— Wyjątkowo uciążliwą istotą — wypaliła nagle. — Na tyle
uciążliwą, że wszystko wokół knoci i ktoś inny musi się zająć jej losem. —
Chwila ciszy. — Och, no dobrze, żartowałem. Uciążliwy jest jej los, bo jest
niezwykle skomplikowany. Wszystkie ścieżki tak bardzo się od siebie różnią,
poza tym nawet z nich powstają jakieś inne ścieżunie… Taaak, jest z nią dużo
roboty.
— To ten wiersz, który dostała — on ma jej pomóc?
— Niezupełnie. Widzisz, Kasian…
— Ale ja mam na imię… — próbował protestować chłopiec,
jednak Istota szybko mu przerwała.
— Wiem, jak masz na imię. No więc, Kasianie, on w ogóle jej
nie pomoże, jeśli mamy na myśli bliższą przyszłość. Wręcz wiele popsuje. Oj
bardzo wiele!
— Myślałem, że…
— Sehma, która się nią opiekuje to dość złośliwe stworzenie.
Lubi prawić swoje mądrości. A więc najpierw naknoci, by w przyszłości to mogło
zaowocować. A zaowocuje, bądź pewien. Jednak w swoim czasie.
W swoim czasie…
Rozdział jest fenomenalny. Wreszcie dodałam nowy rozdział na http://basniowe-zycie.blogspot.com/ ;) Mam nadziedzieję, że przeczytasz, fajnie by było gdybyś skomentowała ;*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Allys ;*
Boskie, boskie, boskie :D
OdpowiedzUsuńJuż wcześniej czytałam to opowiadanie(pod innym nickiem). Czemu tak rzadko dodajesz te rozdziały, hmm? :D Nie dość, że krótkie, to jeszcze w tak dużych odstępach. Wstyd!!
Dowiesz się na: http://niech-milosc-zwyciezy.blogspot.com/
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową, świeżutką ocenialnię - Pomocna Krytyka.
OdpowiedzUsuńNie czekaj, zgłoś się teraz!
http://pomocna-krytyka.blogspot.com/
Bardzo ciekawy sposób na pisanie bloga, niesamowity, kreatywny pomysł. Będę tutaj zaglądała i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na 6 rozdział : http://trudny-wybor.blogspot.com/
Zawsze jak tu coś przeczytam to myślę, że to skomentowałam, a tu okazuje się, że nie. Już któryś raz tak mam.
OdpowiedzUsuńRozdział jest chyba krótszy od poprzedników albo mam takie dziwne wrażenie. Co też jest dziwne, jedynie środkowa część jest dla mnie jasna. Momentów z Istotą i chłopcem chyba nigdy do końca nie zrozumiem. Ostatnie zdanie, bardzo tajemnicze, sprawia, że mam ogromną ochotę na przeczytanie kolejnego rozdziału.
Pierwsze część rozdziału to chyba nowy wątek? Zastanawiam się czy będzie kontynuowany.
Ale i tak najbardziej podoba mi się wątek z Hekate. Bardzo jej kibicuję w tym wszystkim. Bardziej dopinguję jedynie jej związek, bo taka już jestem, że do skomplikowanych związków i złych chłopaków ciągnie mnie jak ćmę do świecy. ;)
Pozdrawiam i Wesołych Świąt.
No jak to ???? Nie komentowałam !!!!!! ;((((( Ja pitole tej xD !
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze wspaniały
Lubię tą Hekate, ale do jasnej Anieli! Dłuższe proszę! Bo czytam, czytam, wciągnęłam się i tu koniec :( Nie rób tak!!!!
http://loop-of-fear.blogspot.com/2014/04/3-ciao.html zapraszam serdecznie na nowa notke ;*** przy okazji.
Postaram się nie robić u cb zaległości xD
O rety, wstyd się przyznać, ale sporą chwilę zajęło mi odnalezienie miejsca, gdzie można naskrobać jakiś komentarz xD no dobra, starość nie radość.
OdpowiedzUsuńNadal lubię Hekate i nadal nie lubię Tayi i chyba tak to już zostanie. Drażni mnie jej osoba i charakter, ale za to podoba mi się Hekate, jej miłość do Fala i jej uczucia. Znów pojawia się motyw dziwnego proszku, wierszy oraz krwi, czekam niecierpliwie na rozwinięcie! Podoba mi się również wątek "za kurtyną", trochę dziwny, ale jednocześnie bardzo interesujący. Szczerze mówiąc brak zespołu TH biorę jako plus w tym opowiadaniu.
Swoją drogą nie musisz ciągle zaznaczać, że kobieta zrobiła to i tamto lub kolorwłosa zrobiła to i tamto, wystarczy samo "zrobiła" (bo i tak wiemy kogo masz na myśli) i wygląda to o niebo lepiej.
Oke, życzę weny, wytrwałości i pozdrawiam :)