piątek, 28 marca 2014

III Misled by an angel...

Ulica Fragenstraße była jednym z najspokojniejszych miejsc w Berlinie. Oddalona od głównych ulic dróżka wiła się delikatnie, by po kilkuset merach zniknąć za zakrętem. Wzdłuż niej po obu stronach rosły młode drzewka chwiejące się lekko przy silniejszym podmuchu wiatru. Tuż za nimi wraz z soczyście zielonymi trawnikami wyrastały piękne, zadbane domki jednorodzinne, w których ich mieszkańcy wiedli spokojne, radosne życie. A przynajmniej takie wnioski wysuwały się na widok ogródków zachowanych w nienagannym stanie, lamp ogrodowych powtykanych wzdłuż ścieżek, grillów powyciąganych z garaży, które zamierzano wykorzystać w najbliższy weekend, bowiem zapowiadała się cudowna pogoda. Na dodatek ten spokój: mieszkańcy nie musieli narzekać na smród spalin, ogłuszający hałas wszelkiej maści pojazdów czy wrzasków przechodniów. Każdy, kto mieszkał w okolicy, znał lub chociaż kojarzył poszczególne twarze, czasami nawet zatrzymał się w drodze na zakupy, by wymienić się różnymi ploteczkami. Tak, można by stwierdzić, że to taki mały kawałek raju na ziemi.
Jednak jeszcze nigdy nie było tutaj aż tak cicho. Na drodze od dawna nie pojawił się ani jeden samochód, po chodnikach nie dreptał żaden przechodzień. Nawet ptaki jakby ciszej wyśpiewywały swoje pieśni. To nie był normalny stan rzeczy.
Rafael Quarsick prychnął pod nosem. Mimo że szczerze się zdziwił, kiedy z zatłoczonych ulic Berlina wszedł tutaj, gdzie panowała dziwna cisza, ta sytuacja zdawała się mu być śmieszna. A jednak jeszcze raz rozejrzał się dookoła oczekując, że za chwilę zza zakrętu wyjedzie jakiś pojazd lub odejdzie jakaś osoba. Ale nic takiego nie następowało. Wobec tego nie pozostawało nic innego, jak udanie się w kierunku domu swojej krewnej.
Dość szybko dotarł do odpowiedniego domku. Nie był zbyt wielki, a jednak miał w sobie pewien urok: wyglądał jak te z amerykańskich reklam. Otoczony niskim prześlicznym, idealnie zadbanym ogródkiem był biały jak śnieg, i to dosłownie — od drewnianych okładzin przez drzwi, ramy w oknach, kolumny i ozdoby po dach. Wyglądało to naprawdę bardzo ciekawie.
Ignorując dzwonek do drzwi, zapukał energicznie. Rafael w oczekiwaniu na odpowiedź rozglądał się leniwie po otoczeniu, jednak ożywił się nieco, kiedy usłyszał radosny świergot ptaków. Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze przed kilkoma sekundami na ulicy panowała nadzwyczajna cisza i że zwróciłby uwagę na tak charakterystyczny dźwięk. A jednak teraz jakby życie w mieście się rozbudziło, bo i samochody wraz z szmerem ludzi dało się usłyszeć. Dlaczego więc wcześniej nic do niego nie docierało?
Absurdalne rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. W progu stanęła wysoka, szczuplutka dziewczyna o długich do pasa kasztanowych włosach. Jej szmaragdowe oczy, nieco zmrużone w geście podejrzliwości, natychmiast przeszyły go na wskroś, a malinowe usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Rafaela nieco zaskoczyła ta reakcja: zazwyczaj to on nie przepadał za wizytami u swojej kuzynki, a robił to raczej z konieczności. Tym razem było jednak inaczej, bowiem zaniepokoił go brak wiadomości od Erin, co nie było z jej strony normalne. Tymczasem ostatnimi czasu jakby zapadła się pod ziemię.
No właśnie… zapadła… A ptaki umilkły…
Rafael, tchnięty tą myślą, wyminął kuzynkę bez słowa, rozglądając się po jasnym wnętrzu. Wszędzie, tak samo jak na zewnątrz, panowała biel, zarówno na ścianach i podłogach, jak i meblach oraz wszelkiego rodzaju przedmiotach. Jednak prócz tego nie dostrzegł w pomieszczeniu nic nadzwyczajnego, co nie umniejszyło jego niepokoju. Odwrócił się w stronę ubranej w kredową, zwiewną sukienkę Erin, wbijając w nią mordercze spojrzenie.
— Co ty znowu kombinujesz? — warknął lodowato na dzień dobry. — Miałaś się tym nie bawić!
— Nie bawię! — syknęła zdenerwowana. Kobieta wyminęła go z gracją i udała się do salonu. Rafael zmarszczył brwi, po czym podążył za nią. Zastał Erin wyglądającą niewidocznym wzrokiem przez okno. — Muszę coś sprawdzić. To wszystko.
— A jednak! — wykrzyknął rozzłoszczony. — Jak szedłem do ciebie, wszystko wokół umilkło! A ja głupi nawet nie pomyślałem, że ktokolwiek mógłby za tym stać! Nie podejrzewałem nawet swojej ukochanej kuzyneczki!
Erin nie odpowiedziała, czym jeszcze bardziej go rozzłościła. Wyprowadzony z równowagi zaczął przechadzać się po salonie. Po jakimś czasie zatrzymał się przy gablotce z ozdobną porcelaną, jednak bardziej zainteresował się odbiciem w szklanej szybie. Ujrzał tam młodego mężczyznę o cudacznej fryzurze — grube, krótkie, białe jak śnieg kosmyki włosów sterczały do góry. Sprawiało to wrażenie, jak gdyby na głowie miał kilkanaście ośnieżonych szczytów górskich. W szarych oczach błyszczał niepokój, a usta złączyły się w cienką linię.
— Możesz mi chociaż powiedzieć, co sprawdzasz? I jak zamierzasz to zrobić? — spytał ciszej, nawet nie spoglądając w jej stronę.
— Wystarczy ci tyle, że nie jestem sama?
Początkowo Rafael zupełnie nie zrozumiał. Dopiero z czasem zaczęły docierać do niego poszczególne informacje, a kiedy połączył je w fakt, strach ścisnął go za serce.
— Jest niebezpieczny…?
— Nie mam pojęcia, ale wiem tylko tyle, że działa. Przez cały czas tu jest, ale nie czyni większych szkód. Poza tym Sehma nie robi człowiekowi krzywdy, udziela mu tylko pomocy.
Rafael prychnął.
— Tak, już ja wiem, jak wygląda ich pomoc…
— Nie wiesz — ucięła zirytowana Erin. — Na ogół są bezpieczni, to ci powinno wystarczyć. Nie martw się, postaram się dowiedzieć o nim jak najwięcej i ewentualnie go stąd wykurzyć. Choć Sehma pojawia się ostatnio bardzo rzadko, od dawna na żadnego się nie natknęłam. Ciekawe, kogo wybrał…
— To oni wybierają osoby, nad którą sprawują pieczę? — zapytał Quarsick, którego lek powoli zamieniał się w ciekawość, choć wciąż był nieufny.
— Niezupełnie. Oni po prostu wiedzą, jaka będzie przyszłość danej osoby i jak wiele zależy od Sehmy. Im więcej, tym bardziej doświadczony Sehma musi taką osobę obserwować.
— Tacy aniołowie? — spytał z wyraźną kpiną.
— Tak! — zawołała zaskakująco entuzjastycznie. — Tacy aniołowie czasu.

***

Kobieta o długich, białych niczym śnieg włosach dumnie kroczyła przed siebie. Jej twarz rozświetlał szeroki uśmiech, a zielone oczy lśniły radośnie. Nawet pogoda zdawała się podkreślać jej fantastyczny nastrój — letnie słońce wisiało na lazurowym niebie, rozlewając wszędzie wokół swoje życiodajne promienie słońca. Wychodziło na to, że absolutnie nic nie mogło zepsuć jej nastroju. Dosłownie nic, bowiem udawała się właśnie do swojej przyjaciółki. Miała świadomość, że prawdopodobnie zastanie ją w dość żałosnym stanie spowodowanych jej ostatnimi troskami. Wobec tego czyż nie powinna się smucić? Czyż nie powinna czuć się przytłoczona, zmartwiona, nie dostrzegłszy przez to piękna słońca? Może i powinna, ale to wszystko nie miało znaczenia, gdyż to między innymi właśnie przyczyna zmartwienia jej przyjaciółki tak ją cieszyła. Sprawiała, że perspektywa przyszłości wydawała się o wiele szczęśliwsza. Jednak wbrew pozorom miała na myśli przede wszystkim dalsze losy swojej koleżanki.
Acz prawdą poniekąd było, że kierował nią również egoizm.
Zastanawiając się nad tym, jak dobrze im wszystkim będzie się żyło, o ile wszystko pójdzie dobrze, nie wiedzieć kiedy dotarła pod odpowiednie drzwi. Zapukała energicznie, z tym samym wesołym uśmieszkiem czekając na odpowiedź. Jednak kiedy nikt nie odpowiadał, zirytowała się nieco, po czym nacisnęła klamkę. Tak jak myślała — drzwi były otwarte. Bez namysłu przekroczyła próg, wchodząc do ciemnego, chłodnego wnętrza. Taya rozejrzała się dookoła: wszystkie okna, jakie tylko dojrzała, zasłonięte były grubymi zasłonami, które nie przepuszczały niemal żadnego światła. Kobieta jedynie wzruszyła ramionami i pewnym krokiem weszła do salonu zanurzonego w półmroku. Dopiero wytężywszy wzrok dostrzegła ciemną sylwetkę wciśniętą w fotel stojący tuż przy oknie. Cienka, uparta smuga światła padała na jej pobladłą, kamienną twarz.
— Jakoś tu ciemno — zagadnęła pogodnie.
Hekate jedynie poruszyła się w fotelu, zanurzając się w nim jeszcze bardziej. Tymczasem Taya podeszła do okna i jednym gwałtownym ruchem odsłoniła zasłony, wpuszczając do pomieszczenia mnóstwo światła, na co twarz tamtej wykrzywiła się okropnie w geście niezadowolenia.
— Uch, dałabyś już spokój! — burknęła niezadowolona Taya. — Przecież nie stała się tragedia, żyjemy! To się liczy i z tego trzeba korzystać.
Wtedy właśnie Hekate pomyślała, że jej przyjaciółka miała rację, jednak białowłosa nie mogła wiedzieć, co też ta miała na myśli. A pomyślała o wierszu, który otrzymała kilka dni temu. O tym, jak wielką siłę ma paniczny strach, o tym, jak silną potrzebą w ekstremalnych warunkach jest wola przeżycia. A przecież pozornie to nie było nic takiego, a przynajmniej nic, co by mogło zagrozić życiu. Chyba… Ano właśnie — chyba. Przecież nie była to też normalna sytuacja: ktoś się włamał do jej domu i zostawił liścik napisany krwią, nie wspominając nawet o rozrzuconym wokół białym pyle, którego Hekate ze strachu nawet nie tknęła, a mimo to po kilku godzinach zupełnie zniknął. A więc co i kto to mógł być? Dobre pytanie. Ale faktem było to, że ktoś ją śledził oraz to, że nie wiedział o tym nikt inny. I może to błąd…?
Hekate spojrzała na zadowoloną Tayę, która przysiadła na podłodze, uważnie ją obserwując. Nie miała pewności, czy powinna jej o tym mówić, gdyż domyślała się, jak zareaguje: pewnie zacznie wrzeszczeć i piszczeć, a następnie kazać zgłosić to na policję. Z tym że na to ostatnie Heki za nic w świecie się nie zgodzi. Wolałaby uniknąć sytuacji, w której opowiada o tajemniczym znikającym pyłku. Poza tym czuła, że to dotyczyło tylko jej i… była bardzo ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń.
Wahała się jeszcze przez moment, jednak nie zdążyła podjąć decyzji, gdyż Taya znowu zaczęła trajkotać. Niestety temat ani trochę nie przypadł jej do gustu.
— No — zaczęła Taya, wciąż głupkowato się uśmiechając — może wyjdziemy dziś wieczorem… gdzieś… nie wiem, gdziekolwiek, bylebyś tu nie siedziała? Przecież to kompletnie bez sensu, żeby się marnować przez jakiegoś idiotę. Rozumiem, że rozstanie to straszna rzecz, ale spójrz na to inaczej. Chodzi o to, że przecież kiedy poznajesz faceta, to co to oznacza? Że na sto procent zostanie tym jedynym, za którego wyjdziesz za mąż i któremu będziesz rodzić dzieci? No jasne, że nie. Tego się nigdy nie wie, a jedynie czeka się na rozwój wypadków. Och, mam po prostu na myśli to, że ten… no, Fal niekoniecznie jest tym, który jest ci pisany. Poza tym sama uparcie powtarzasz, że w przypadki nie wierzysz. No i właśnie — a może tak się musi stać, że się rozstaniecie? Może to było zapisane w… w jakiejś wielkiej księdze… No nie wiem, rzecz w tym… och, wiesz, o co mi chodzi. Tak czy tak ja uważam, że dobrze się stało, że już nie jesteście razem.
Jej paplanina była niezwykle męcząca, ale Hekate nic nie mogła na to poradzić — jej przyjaciółka bardzo często zapominała, kiedy nie należy wypowiadać pewnych rzeczy. Najzwyczajniej w świecie brakowało jej taktu, a, co gorsza, Taya była tego absolutnie świadoma.
— My się nie rozstaliśmy — wycharczała czując, jak niemal brakuje jej powietrza, by nabrać tchu. W jednej chwili zupełnie osłabła, chcąc jeszcze głębiej wcisnąć się w fotel i zniknąć. — Od kiedy kłótnia nazywana jest inaczej rozstaniem?
— No oczywiście, masz rację — przyznała Taya, z powagą kiwając głową. — Zauważ jednak, że pokłóciliście się blisko tydzień temu, a on nie odezwał się ani słowem, nie mówiąc już o takiej fatydze jak odwiedziny. Czy tak się zachowuje człowiek, któremu na kimś zależy…
— Możesz wyjść? — przerwała jej gwałtownie Hekate. Oddychała ciężko, przymykając nieco powieki. Wiedziała, że nie uraziła przyjaciółki, a jedynie dała do zrozumienia, że powiedziała zbyt wiele i teraz Hekate musiała się z tym wszystkim zmierzyć.
Taya przeszyła ją spojrzeniem, na moment posmutniała nawet, ale za chwilę podniosłą się zwinnie, odwróciła się na pięcie i wyszła z domu, zostawiając Hekate w towarzystwie samotności i ciemności, które znowu zapanowały po ponownym zasunięciu zasłony.

***…za kurtyną…***

Chłopiec poczuł zawroty głowy — zachwiał się niebezpiecznie, czując silne mdłości. Przymknąwszy powieki wyciągnął ręce do przodu, pragnąc się czegoś złapać, jednak nie wyczuł niczego takiego. A jednak w miejscu,  w którym, jak mu się wydawało, wcześniej nie było nic, oparł swoje dłonie, odzyskując równowagę. I kiedy wydawało mu się, że czuł się na tyle dobrze, by otworzyć oczy, zaraz ponownie je zamknął, bowiem mdłości znowu powróciły, ale tym razem za sprawą wszechobecnej oślepiającej bieli. Gdy chłopiec odważył się rozejrzeć po pomieszczeniu (początkowo uparcie mrużąc oczy), nie dostrzegł tak naprawdę zupełnie nic prócz średniej wielkości kwadratowego pokoju, w którym panowały kompletne pustki z wyjątkiem drewnianego krzesła, o które się opierał. I kiedy myślał, że nic nie jest w stanie go zaskoczyć, spojrzał w górę. Na początku sądził, że ujrzał biały sufit, jednak kiedy przyjrzał się uważniej, coraz silniejsze było wrażenie, że nad sobą nie miał żadnej ściany, a jedynie mlecznobiałe niebo. To nie mogły być chmury, bowiem to, co nad nim wisiało, było nieskazitelne, nienaruszone nawet jedną rysą czy choćby cieniem. A jednak wysokie cztery ściany zdawały się do tego nie dosięgać.
A miało go już nic nie zdziwić. Jednak kiedy widziało się coś takiego, dech zapierało w piersiach, a poplątane, chaotyczny myśli krążyły po głowie kłócąc się, czy jest się czego bać, czy też nie. Mimo okoliczności w chłopcu rosła sama ciekawość, odkładając niepokój na bok. Rozsądny człowiek nie zaufałby czemuś takiemu jak spotkana przez niego Istota, ale w tym wypadku logika najzwyczajniej w świecie się nie liczyła, a więc pozostały uczucia. A te podpowiadały chłopcu, a wręcz krzyczały do niego, by Istocie zaufać i dać się prowadzić dalej.
— Mam nadzieję, że nie masz klaustrofobii — odezwała się niespodziewanie Istota, z wyraźnym lękiem w głosie. — Jesteś dość blady…
Chłopiec, nie zdając sobie sprawy z faktu, że miał rozdziawione usta i szeroko otwarte oczy, nie odpowiedział zupełnie nic, a jedynie powolnym ruchem głowy wskazał na nieistniejący sufit.
— Ach, to! — zawołała nagle rozpromieniona Istota. — Tym się absolutnie nie przejmuj! To pomieszczenie tak naprawdę nie istnieje! Normalny jest więc fakt, że nie ma też sufitu.
— No… no a ściany…? — wydukał chłopak kompletnie zbity z tropu.
— Ich też w rzeczywistości nie ma. Podobnie jak krzesła i podłogi. — Widząc, jak młodzieniec ze strachem w oczach natychmiast spogląda pod nogi upewniwszy się, czy nadal stoi na twardym gruncie, Istota zaśmiała się wesoło. — Nie martw się, póki tu jestem, to i to… cóż, po prostu tu jest. Proszę cię, nie pytaj mnie, co to takiego, gdyż na razie tego zupełnie nie zrozumiesz. W swoi czasie, młody człowieku, w swoim czasie! A teraz może coś zjemy? Zdaje się, że mam jeszcze coś w lodówce…
Lodówce? Jakiej lodówce?!
A jednak rzeczywiście, już po chwili Istota zaglądała do małej, białej lodówki, wynosząc z niej przeróżne smakołyki: pizzę, kurczaka, smażone ziemniaki, sałatkę warzywną i owocową, kilka różnych sosów, parującą herbatę i sok pomarańczowy. Co z tego, że posiłki były wyjmowane z lodówki — wszystkie dania były ciepłe i świeże. W następnym momencie wszystko to stało na białym, okrągłym, dużym stole, a Istota zajmowała jedno z dwóch miejsc. To był ten moment, kiedy chłopiec niczego nie rozumiał i poczuł ulgę kiedy stwierdził, że nawet nie chce próbować, gdyż kosztowałoby go to zbyt wiele nerwów i wysiłku. Niech się dzieje co chce, pomyślał, siadając na krześle.
— Dlaczego mi to wszystko pokazujesz? — spytał, pozostawiając daleko w tyle kwestię znikających i pojawiających się nagle przedmiotów w dziwacznym pokoju bez sufitu. Zamiast tego nawet nie patrzył na swojego towarzysza, zajmując się nakładaniem ziemniaków na talerz.  — Dlaczego kiedy obudziłem się w środku nocy zobaczyłem jakąś dziwną zjawę, czyli właśnie ciebie, w kącie mojego pokoju? Mogłem dostać zawału! I dlaczego, kiedy wybiegłem z pokoju, nagle uciekałem przed tobą w jakimś mieście, które widziałem pierwszy raz w życiu? Wybacz, ale niektórzy by pomyśleli, że jesteś mordercą, złodziejem, psychopatą… na pewno kimś złym. Normalni ludzie nie wkradają się do czyjegoś domu i nie porywają nastolatków.
— Masz absolutną rację! — zaćwierkała podekscytowana Istota. — Jednak, jak pewnie zauważyłeś, człowiekiem do końca nie jestem. Byłem, a i owszem, ale to stare dzieje i…
—Byłeś?! — wykrzyknął zszokowany chłopiec, na moment tracąc zainteresowanie przepysznym kurczakiem.
— Kiedyś ci opowiem, obiecuję. Ale wracając, nie jestem normalnym człowiekiem, o ile w ogóle choć trochę nim jestem. Dlatego mnie obowiązują nieco inne zasady…
— Jakie na przykład?
— Prawie żadne. Choć jest ich kilka, niezwykle ważnych… — Istota spojrzała do góry, mamrocząc coś pod nosem, najwyraźniej usiłując sobie coś przypomnieć. — Ach, tak, znam już wszystkie. Yyym… ermrylaj’r’, ofafdalaj’r’, koxudfyrmaj’r’, wakalaj’r’, lirmeryu i fyughmulysilocfaj’r’, choć to ostatnie to dość duży swoisty paradoks, ale mogę spokojnie rzec, że właśnie na tym, paradoksalnie oczywiście, polega ta robota.
Chłopiec, słuchając tych łamańców, ponownie wybałuszył oczy.
— Dość ciężki język…
— Niezupełnie, ale i o tym się przekonasz. Jeśli się nie zorientowałeś, w tym samym języku została napisana informacja na liście, który otrzymała pewna pani…
Rzeczywiście!, pomyślał podekscytowany.
— A kim ona właściwie jest? — spytał, idąc za ciosem.
Wtedy po raz pierwszy mógł ujrzeć nieco inne oblicze Istoty, bowiem ta uśmiechnęła się niezwykle złośliwie, mrużąc złowieszczo oczy. Nie wyglądało to jednak groźnie, acz na pewno inaczej niż dotychczas. Zaraz jednak nieco się zamyśliła, jakby dobierając odpowiednie słowa.
— Wyjątkowo uciążliwą istotą — wypaliła nagle. — Na tyle uciążliwą, że wszystko wokół knoci i ktoś inny musi się zająć jej losem. — Chwila ciszy. — Och, no dobrze, żartowałem. Uciążliwy jest jej los, bo jest niezwykle skomplikowany. Wszystkie ścieżki tak bardzo się od siebie różnią, poza tym nawet z nich powstają jakieś inne ścieżunie… Taaak, jest z nią dużo roboty.
— To ten wiersz, który dostała — on ma jej pomóc?
— Niezupełnie. Widzisz, Kasian…
— Ale ja mam na imię… — próbował protestować chłopiec, jednak Istota szybko mu przerwała.
— Wiem, jak masz na imię. No więc, Kasianie, on w ogóle jej nie pomoże, jeśli mamy na myśli bliższą przyszłość. Wręcz wiele popsuje. Oj bardzo wiele!
— Myślałem, że…
— Sehma, która się nią opiekuje to dość złośliwe stworzenie. Lubi prawić swoje mądrości. A więc najpierw naknoci, by w przyszłości to mogło zaowocować. A zaowocuje, bądź pewien. Jednak w swoim czasie.

W swoim czasie…

8 komentarzy:

  1. Rozdział jest fenomenalny. Wreszcie dodałam nowy rozdział na http://basniowe-zycie.blogspot.com/ ;) Mam nadziedzieję, że przeczytasz, fajnie by było gdybyś skomentowała ;*
    Pozdrawiam, Allys ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie, boskie, boskie :D
    Już wcześniej czytałam to opowiadanie(pod innym nickiem). Czemu tak rzadko dodajesz te rozdziały, hmm? :D Nie dość, że krótkie, to jeszcze w tak dużych odstępach. Wstyd!!
    Dowiesz się na: http://niech-milosc-zwyciezy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na nową, świeżutką ocenialnię - Pomocna Krytyka.
    Nie czekaj, zgłoś się teraz!
    http://pomocna-krytyka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy sposób na pisanie bloga, niesamowity, kreatywny pomysł. Będę tutaj zaglądała i czekam na więcej.
    Zapraszam do mnie na 6 rozdział : http://trudny-wybor.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Zawsze jak tu coś przeczytam to myślę, że to skomentowałam, a tu okazuje się, że nie. Już któryś raz tak mam.
    Rozdział jest chyba krótszy od poprzedników albo mam takie dziwne wrażenie. Co też jest dziwne, jedynie środkowa część jest dla mnie jasna. Momentów z Istotą i chłopcem chyba nigdy do końca nie zrozumiem. Ostatnie zdanie, bardzo tajemnicze, sprawia, że mam ogromną ochotę na przeczytanie kolejnego rozdziału.
    Pierwsze część rozdziału to chyba nowy wątek? Zastanawiam się czy będzie kontynuowany.
    Ale i tak najbardziej podoba mi się wątek z Hekate. Bardzo jej kibicuję w tym wszystkim. Bardziej dopinguję jedynie jej związek, bo taka już jestem, że do skomplikowanych związków i złych chłopaków ciągnie mnie jak ćmę do świecy. ;)
    Pozdrawiam i Wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
  7. No jak to ???? Nie komentowałam !!!!!! ;((((( Ja pitole tej xD !

    Rozdział jak zawsze wspaniały
    Lubię tą Hekate, ale do jasnej Anieli! Dłuższe proszę! Bo czytam, czytam, wciągnęłam się i tu koniec :( Nie rób tak!!!!


    http://loop-of-fear.blogspot.com/2014/04/3-ciao.html zapraszam serdecznie na nowa notke ;*** przy okazji.
    Postaram się nie robić u cb zaległości xD

    OdpowiedzUsuń
  8. O rety, wstyd się przyznać, ale sporą chwilę zajęło mi odnalezienie miejsca, gdzie można naskrobać jakiś komentarz xD no dobra, starość nie radość.
    Nadal lubię Hekate i nadal nie lubię Tayi i chyba tak to już zostanie. Drażni mnie jej osoba i charakter, ale za to podoba mi się Hekate, jej miłość do Fala i jej uczucia. Znów pojawia się motyw dziwnego proszku, wierszy oraz krwi, czekam niecierpliwie na rozwinięcie! Podoba mi się również wątek "za kurtyną", trochę dziwny, ale jednocześnie bardzo interesujący. Szczerze mówiąc brak zespołu TH biorę jako plus w tym opowiadaniu.
    Swoją drogą nie musisz ciągle zaznaczać, że kobieta zrobiła to i tamto lub kolorwłosa zrobiła to i tamto, wystarczy samo "zrobiła" (bo i tak wiemy kogo masz na myśli) i wygląda to o niebo lepiej.
    Oke, życzę weny, wytrwałości i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń