M
|
ieszkając
całe życie w wielkim mieście, w którym zawsze coś się dzieje, a ludzie wciąż
mają coś do powiedzenia i pokazania, z czasem zaczyna się doceniać uroki
cichych zakątków. Ciężko takie znaleźć, ale kiedy już się uda, zachwycają nie
tylko słodkim milczeniem, ale i… fascynującą innością. Nie liczył się już nikt,
można było poddać się swobodnie płynącym myślom, marzeniom, planom i obawom.
Tylko czasami cisza nieco przerażała, najczęściej wówczas, kiedy niepokój
szarpie za serce: cały ten brud wyłazi wtedy na wierzch, z całą mocą uderzając
w żołądek. Jednak nie bolało to tak bardzo, gdyż cóż złego w zmierzeniu się ze
swoim własnym strachem? A im prędzej, tym lepiej.
Tak, cisza to piękno, dobro i
mądrość. To spokój, którego wielu tak bardzo brak.
Właśnie takim miejscem był
duży, zielony ogród. Spoglądając na niego, miało się wrażenie, że znajduje się
poza granicami Proscenion, jak gdyby Los oszczędził ten jeden mały kawałek, nie
pozwalając tknąć go ręką ludzką. Co kilka metrów odsiewie rosły drzewa owocowe
najróżniejszej maści: grusze, jabłonie, śliwy, czereśnie, gdzieniegdzie dało
się dostrzec krzaki zabarwione kolorowymi plamami. Mniej więcej na środku stał
betonowy okrąg, z którego wystawały cudownie piękne kwiaty, spoglądając
łapczywie w stronę słońca. Trawa w tym miejscu była niemal idealnie zielona,
niezanieczyszczona nawet jedną gałązką. Jedynym śladem obecności człowieka był
drewniany stół postawiony po prawej stronie, kilka krzeseł i grill. Poza tym
każdy, kto tu przebywał, mógłby przysiąc, że czas robi sobie przerwę właśnie
tu.
Ethay bardzo kochał to
miejsce. Rozsiadając się wygodnie na miękkim fotelu i zamykając oczy,
wsłuchiwał się w radosny śpiew ptaków i wesołe krzyki i piski dzieci bawiących
się w parku po drugiej stronie ulicy, z łatwością ignorując pozostałą resztę. W
końcu sięgnął po swoją gitarę akustyczną, wygrywając na niej kilka melodii,
które wciąż chodziły mu po głowie. Był niezwykle skupiony, a jego bliscy
wiedzieli, że nie należało mu przeszkadzać, kiedy oddawał się swojej pasji.
Jednak kiedy tylko usłyszał
zbliżające się kroki i podniesione głosy, westchnął zmęczony, jednak nawet nie
drgnął, a już na pewno nie przestawał grać. I rzeczywiście, już za chwilę do
ogrodu niemal wbiegł jego starszy o dwa lata brat, rozglądając się pospiesznie
dookoła.
— Eth! — zawołał wzburzony. —
Do cholery, gdzie jest mój notes? Wiesz, który, chodzi o ten, w którym… no, w
którym jest wszystko, co ważne! Jeśli ten kretyn Rafael go ruszał, to przekaż
mu, bardzo cię proszę, że wykręcę mu te jego lepkie łapy…
— Nie wiem, nie widziałem go —
mruknął, przerywając monolog Tevence’a. Wzniósł oczy ku górze: czasami jego
brat zachowywał się jak dzieciak, chociaż miał już dwadzieścia siedem lat. Był
niecierpliwy, w gorącej wodzie kąpany, wszędzie musiało go być pełno, wszystko musiał
wiedzieć. Tak więc różnili się niemal we wszystkim.
— Naprawdę, nie trzeba, ja i
tak nie przepadam za takimi imprezami… — mamrotał ktoś wyraźnie onieśmielony.
Ethay odwrócił się z
zainteresowaniem. Tuż za jego bratem cichutko jak myszka skradała się prześliczna
kobieta o długich, prostych, białych jak śnieg włosach. Jej duże, zielone oczy
spoglądały to tu, to tam, wyraźnie będąc pod wrażeniem jego małego zakątka.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie: ucieszył go fakt, że i ona jest zachwycona
pięknem tego miejsca.
— Nie przedstawisz mnie swojej
koleżance? — zapytał nieco chłodno. Uśmiech znowu znikł z jego twarzy, która
zdawała się bez żadnego wyrazu.
— Nie — odparł złośliwie, po
czym oboje zniknęli w murach domu.
Przez jakiś czas siedział w
bezruchu, dopiero po kilku chwilach ocknął się i odłożył gitarę. W serce zaś
zakłuło go coś, co mogło przypominać zazdrość. Brakowało mu takiej pewności
siebie, jakiej Tev miał czasem aż w nadmiarze. Nie przeszkadzała mu jego
samotność, o nie, nie w tym rzecz. A może to nie była zazdrość, a podziw? Sam
nie był tego pewien. Faktem jednak było, że gdzieś głęboko w nim tliła się
nadzieja, że jeszcze ujrzy białowłosą piękność…
— Piękny macie dom —
powiedziała Taya, spacerując po wąskiej parkowej ścieżce wijącej się wokół
drzew. Jakiś czas rozglądała się dookoła, uśmiechając się na widok maleństw
biegających wokół piaskownic i huśtawek. Wkrótce jej roziskrzone spojrzenie
padło na Teva, który uśmiechał się
wesoło. Nic jednak nie powiedział.
Nie spodziewała się, że już tak
szybko nastąpi kolejne spotkanie. W porządku, faktem było, że ucieszyło ją
nawiązanie nowej znajomości, a czas spędzony razem w muzeum, a następnie na
spacerze, należał niewątpliwie do bardzo przyjemnych chwil, jednak nawet nie
przyszło jej do głowy, że, kiedy po kilku dniach znowu uda się do tej samej
galerii, ujrzy tam „tajemnicze dzieło sztuki”, jak nazwała go Renne. Tayi
przyszło nawet do głowy, że przyszedł tam specjalnie dla niej, mając nadzieję
na kolejne spotkanie, jednak kiedy tylko się nad tym zastanawiała, rumieniec
wstępował na jej jasne policzki, głos rozsądku zaś podpowiadał, że to tylko
bujanie w obłokach.
Niemniej faktycznie spotkali
się po raz drugi, a kiedy Tev zaproponował jej spacer, natychmiast się
zgodziła. Przy okazji zaszli do jego domu, gdyż mężczyzna uświadomił sobie, że
nie wziął ze sobą swojego małego notesika, w którym miał zapisane wszystkie
najważniejsze sprawy, w tym daty większych wydarzeń. Jedno z nich miało odbyć
się za ponad miesiąc, na które Taya otrzymała zaproszenie (co nieco ją
przeraziło, gdyż nie przepadała za festiwalami), jednak więcej szczegółów miał
właśnie w swoim notesiku. Dość „staroświeckie” rozwiązanie w dobie smartfonów i
innej tego typu elektroniki, jednak Taya tym bardziej lubiła Teva. I właśnie
kiedy zastanawiała się nad tą niezapowiedzianą wizytą, przypomniała sobie o
jeszcze jednym obecnym, tym, który zasiadał w przepięknym ogrodzie…
— Ten… Eth, to twój brat? —
spytała niespodziewanie.
Kobieta wyraźnie zaskoczyła go
tym pytaniem: na moment ściągnął brwi, ale zaraz rozchmurzył się, spoglądając
przed siebie z beztroskim uśmiechem.
— Mhm — odparł tak, jak gdyby
był to najmniejszy szczegół niegodny uwagi. — Mówiłem ci o nim: straszny
filozof, ciężko do niego dotrzeć. Znam go na wylot, a niewielu się to udaje.
Cóż, w końcu się z nim wychowałem.
— Dobre macie stosunki?
Tev pomyślał przez chwilę.
— Zrobilibyśmy dla siebie
wszystko, jeden poświęciłby się dla drugiego bez zmrużenia okiem — odparł,
spoglądając jej w oczy. — To bardzo silna więź.
— To piękne — wyszeptała
oczarowana.
Taya była jedynaczką, a więc
nigdy nie zaznała miłości, jaką darzyło się rodzeństwo. Nigdy nie narzekała na
swój los: rodzice dostarczali jej wszystkiego, czego tylko zapragnęła, żyło im
się dobrze. A oni, choć wiele pracowali, nie zapominali o swojej jedynej córce,
często wychodząc z nią do kina czy wesołego miasteczka. Naprawdę nie miała na
co narzekać, a jednak czułą zazdrość kłującą ją w serce, kiedy słuchała, jak
Tev wyrażał się o swoim bracie. Choć przyznać musiała, że podczas krótkiego
pobytu w ich domu tej więzi nie było za bardzo widać, acz była pewna, że
mężczyzna mówił szczerą prawdę, nie miała powodu, by mu nie wierzyć.
Nie miała powodu… Znała go
przecież zaledwie kilka dni: czy to możliwe, by po tak krótkim czasie poczuć do
drugiej osoby zaufanie? A właśnie coś takiego w niej kiełkowało. Było to nierozsądne
i naiwne z jej strony, a jednak nie mogła sobie wyobrazić Teva jako mordercy
czy oszusta. Była po prostu pewna, że jej nie zawiedzie. Uśmiechnęła się do
swoich myśli, po czym zerknęła na Tevence’a. Zdecydowanie nie miała się czym
martwić.
— Do jasnej cholery, odbierz!
— mruczała podekscytowana Taya.
Kobieta szła wolnym krokiem w
stronę swojego domu, niezwykle zadowolona z nowo zawartej znajomości. Musiała
pamiętać, aby przy najbliższej okazji podziękować Renne za wskazanie jej tego
jakże wspaniałego „dzieła sztuki”. Wspólny spacer, wstąpienie do jego domu i
zajście do kawiarni wraz z obietnicą kolejnego spotkania, stwarzała cudowne
perspektywy na przyszłość, które natychmiast zaczęła sobie wyobrażać. Ach,
jakież to dziwne: już dawno nie czuła się tak lekko po poznaniu kogoś, to nie
było naturalne uczucie. A jednak już nie mogła doczekać się następnej rozmowy z
Tevem — chciała wrócić do domu, płożyć się spać, a następnie wstać tylko po to,
by znów się z nim zobaczyć. To fakt, Taya zbyt szybko poddawała się emocjom,
ekscytacja przysłoniła racjonalizm i ostrożność, ale kogo to obchodzi, skoro
kobieta była najzwyczajniej w świecie szczęśliwa? A skoro tak, to pragnęła
podzielić się tym ze wszystkimi bliskimi.
Zapomniała jednak, że nie
zawsze radość jest zaraźliwa, czasami wręcz pogarsza sytuację, zwłaszcza w
przypadku, kiedy druga osoba nie ma ku temu absolutnie żadnych powodów. Wówczas
wesołość miażdżyła, niemal powodowała mdłości. Stawała się wyraźnym
podkreśleniem tego żałosnego stanu.
I właśnie tak czuła się
Hekate, kiedy usłyszała w słuchawce rozradowany głos przyjaciółki.
— Nie uwierzysz, co się stało!
— krzyknęła podniecona. — Koniecznie muszę ci opowiedzieć o…
Heki cierpliwie słuchała, nie
miała wyjścia. Mogła co najwyżej się rozłączyć, doskonale bowiem wiedziała, że
tłumaczenie, iż nie jest w humorze, by wysłuchiwać jej cudownych historii, było
zupełnie bez sensu. Pewnie zapytałaby bez emocji, co się stało, jedno zaś, nawet
najmarniejsze zbycie zniechęcało Tayę do drążenia tematu i znowu wracała do
swojego monologu. Taka po prostu była i Hekate zdawała sobie z tego sprawę,
znała ją w końcu niemal od dzieciństwa. Była jedną z niewielu rzeczy, która
dobrze wspominała z tamtego okresu swojego życia.
— To dziecinne z twojej strony, nawet go nie
znasz — warknęła zmęczonym tonem głosu. — Nim się obejrzysz, za bardzo się
zaangażujesz, a on cię oleje i zapomni. Nie mów mi, że tego nie znasz. Ponoszą
cię emocje, nie potrafisz nad nimi panować. To chore — zakończyła chłodno.
Taya nie przejęła się zbytnio
oskarżeniami Hekate. Wciąż uśmiechała się wesoło, powoli zbliżając się do
swojego domu. Mieszkała w wyjątkowo cichej dzielnicy Proscenion, co niezwykle
ją cieszyło: autostrada była z dala od niej, tylko od czasu do czasu przejechał
tędy samochód lub zaszczekał pies.
— Zobaczymy — odpowiedziała
łagodnie. — A ty jak się czujesz? Rozmawiałaś z Falem?
— Tak…
Nie tej odpowiedzi się
spodziewała — choć zadała to pytanie, była przekonana, że przyjaciółka zaraz ją
zwymyśla, podkreślając, że to idiotyczny pomysł. Taya gwałtownie się
zatrzymała, marszcząc czoło. Tym razem to ona była zła na Hekate i jej głupotę.
— Poszłaś tam?! Odbiło ci?! Po
tym, co ci powiedział, jak cię potraktował… Przecież to nienormalne! Kleisz się
do niego, jakbyś nie potrafiła bez niego funkcjonować! Jesteś od niego uzależniona,
to chore…
— Czyli wychodzi na to, że
obie jesteśmy głupie! — krzyknęła radośnie, choć Taya była przekonana, że jej
oczy ciskały błyskawice. — Ja wciąż utrzymuję kontakt z kimś, kogo znam od lat,
ty zaś wpychasz się do domu obcego! No tak, oczywiście, przy moim wybryku ten
twój to pikuś! Zresztą… zapomnij o tym. Jesteś dorosła, obie jesteśmy, róbmy,
co chcemy. Jedno ci tylko mogę obiecać — szybko tam nie wrócę. Rozmawiałam z
nim, chociaż wcale tego nie chciałam… albo i chciałam… — Hekate z każdym słowem
mówiła coraz ciszej. — Ale na pewno tego nie przewidywałam. Wyszło, jak wyszło,
a nasza rozmowa… Mniejsza o to. Może ten twój ktoś tam wcale nie jest zły, nie
wiem, jestem już tym wszystkim zmęczona.
Taya to rozumiała — słuchając
Hekate, która brzmiała jak osoba dogłębnie chora i zmęczona, nie zamierzała jej
dobijać, nawet najluźniejszą, prostą pogawędką. Milcząc jakiś czas uznała, że
więcej i tak z siebie nie wycisną, wymamrotała więc jakieś mniej entuzjastyczne
pożegnanie i się rozłączyła. Długi czas idąc chodnikiem, nie zastanawiała się
wiele nad swoją przyjaciółką, skupiła się bardziej na swoich emocjach. Dopiero
jakiś czas później, jak grom z jasnego nieba trafiła w nią myśl, że Hekate
musiała czuć się naprawdę strasznie. Taya nigdy nie znalazła się w podobnej
sytuacji, więc prawdopodobnie nawet nie potrafiła sobie wyobrazić tego, co
działo się w głowie Hekate. Jednak o ile tylko myślała o niej, Taya czuła żal i
współczucie. Kiedy tylko zaś przypomniał jej się powód przygnębienia
przyjaciółki, natychmiast nabierała pewności, że po każdej burzy w końcu
wychodzi słońce. Tak powinno być i tym razem — Hekate miała pocierpieć, krócej
lub dłużej, ale w końcu się z tym pogodzi, zostawi Attylę i nigdy do niego nie
wróci. Jak dla Tayi było to wyjście idealne, rozwiązujące wszystkie problemy i
zupełnie nie rozumiała, dlaczego Hekate tego nie pojmowała.
Rozmyślając tak nad tym, nawet
nie zauważyła, jak duży kawał drogi przeszła. Na początku, nieco zdezorientowana,
zastanawiała się, gdzie jest. Nie przypominała sobie, by tędy chadzała, a
jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że skądś znała tę okolicę — pewnie już
tędy kilka razy przechodziła lub mieszkał tu ktoś znajomy. Raz jeszcze
rozejrzała się dookoła, ale nie dostrzegła niczego, co mogłoby jej pomóc:
zbliżała się noc, wokół panował półmrok. Ciemne, ciężkie chmury, jak gdyby
wyganiając czym prędzej słońce, pędziły po niebie, zakrywając zachód, przez co
spomiędzy obłoków widać było jedynie pomarańczowe kreski. Tak więc przed domami
i w oknach zapalone już były światła, nawet latarnie świeciły jasnym blaskiem,
co Taya dopiero co zauważyła. Mimo to nadal gdzieś dało się słyszeć szum ulic
pełnych samochodów, ludzie nadal krążyli po mieście, niektórzy nawet pracowali,
kosząc trawniki lub szukając czegoś w garażu. Zastanowiła się nad tym przez
chwilę i już miała odchodzić, kiedy z tego garażu, w którym świeciło się
światło, wyszła znajoma postać. Serce Tayi przez chwilę zabiło szybciej, a
kiedy się uspokoiło, kobieta szybko zastanowiła się, co zrobić. Chciała odejść,
ale mężczyzna ją dostrzegł i teraz patrzył na nią uważnie, najwyraźniej będąc
tak samo zaskoczony, jak ona. Tak więc oboje stali w bezruchu, rozważając różne
opcje, ale najwidoczniej nikomu nic mądrego nie przychodziło do głowy.
W końcu Taya, myśląc sobie, że
czegoś równie głupiego nie zrobiła już dawno, podeszła do bramy, ściskając
mocno chłodne pręty. Motywowała ją jedynie myśl, że jeśli ona czegoś z tym nie
zrobi, to już nikt tego nie zdziała.
— Musimy porozmawiać —
zawołała stanowczo. Raczej rzadko mówiła takim tonem, nie przepadała za
konfliktami, ale coś przecież trzeba było tym razem zrobić, a nie zamierzała
być tą cichą i uległą.
Attyla tylko przez chwilę
wyglądał na zmieszanego. Już po chwili wyprostował się i spokojnym, acz pewnym
krokiem ruszył w jej stronę. W jego błękitnych oczach nadal lśniła ciekawość,
ale tym razem Taya dostrzegła coś jeszcze i to coś bardzo ją
usatysfakcjonowało, był to bowiem niepokój. Po chwili westchnął i zerknął w
bok, jak gdyby zanurzając się w swoich myślach, jednak zaraz spojrzał na kobietę
twardo, jakby będąc świadomy tego, co chciała mu powiedzieć.
— Wyrażę się jasno — odezwała
się Taya, choć myśl o tym, co zamierza powiedzieć, nieco ją przeraziła, przez
co jej głos nie brzmiał już tak mocno. — Ja… Ja po prostu cię proszę, żebyś ją
zostawił.
Oboje doskonale wiedzieli, o
kogo chodziło, wiedzieli nawet, że to pytanie prędzej czy później padnie,
jednak kobieta zupełnie nie przewidziała reakcji Fala, który wybuchnął głośnym
śmiechem. Mimo to ciarki przeszły jej po plecach, kiedy się temu
przysłuchiwała, gdyż nie było w tym
śmiechu ani trochę wesołości. Choć Attyla się uśmiechał, jego oczy rozpaczliwie
krzyczały. To sprawiło, że przez chwilę Taya bardzo zwątpiła w to, czy aby na
pewno dobrze postępuje, szybko jednak stwierdziła, że skoro je przyjaciółka
cierpi, to jego ból tym bardziej nie powinien jej ruszyć. Odchrząknęła więc i
spojrzała poważnie na mężczyznę.
— Skrzywdziłeś ją nie raz, nie
dwa, oboje dobrze o tym wiemy — kontynuowała, choć coraz ciężej było jej
patrzeć mu w oczy. Często zamiast tego uciekała wzrokiem gdzieś na dół, ale mimo
to jej głos nie zadrżał ani na chwilę. — Teraz jest to samo! Ona… ja… ja myślę,
że im dłużej ten związek będzie trwał, tym więcej trucizny będzie się wylewało…
— Hekate… — zaczął Attyla, ale
Taya szybko mu przerwała.
— Hekate jest dorosła, ale
jest też zaślepiona. — Kobieta podniosła głowę i spojrzała głęboko w niebieskie
oczy swojego rozmówcy. — Jak myślisz, dlaczego bite kobiety nie odchodzą od
swoich mężów? Bo ich kochają! Nieważne, czy w głębi ducha wiedzą, że to pułapka
i jeśli czegoś nie zrobią, będą w niej uwięzione do końca życia. Chcą jedynie
wierzyć, chcą przekonywać wszystkich dookoła łącznie z samą sobą, że on się
zmieni i będzie lepszy, co najczęściej jest kłamstwem, którym karmią się
każdego dnia. Tak, Falian, ten związek wygląda tak samo! Ona więcej dzięki
tobie cierpiała niż była szczęśliwa!
Taya jak gdyby wyzbyła się
wszelkich emocji, gdyż zupełnie nie przejmowała się tym, że wbijała kolejne
szpile w serce Attyli, który oddychał bardzo płytko. Nie zamierzała mu
pobłażać; doskonale wiedziała, że tylko prawda powiedziana prosto w twarz mogła
cokolwiek zdziałać.
— Jesteś nędzarzem,
kryminalistą! Co ty możesz jej dać?! — krzyknęła, nie czując już zupełnie
żadnych barier. — Ile razy bywało tak, że znikałeś zupełnie nagle, nie
zaszczycając jej nawet najdrobniejszą informacją? Swoją drogą ciekawa jestem,
ile razy gdzieś na wyjeździe zapomniałeś o swojej rzekomej miłości i zdradziłeś
ją z pierwszą lepszą…
Tym razem najwidoczniej Fal
nie wytrzymał, gdyż prychnął głośno, patrząc na kobietę z niedowierzaniem
zmieszanym ze złością i strachem. Strachem… przed tym, że to wszystko było
prawdą?
— Nie jestem idealny, nikt nie
jest, popełniłem w życiu wiele błędów, wiele pewnie jeszcze popełnię, ale tym
największym będzie opuszczenie Hekate!
— Największym błędem?! —
pisnęła oburzona Taya. — Ty jej wyświadczysz przysługę! Jesteś cholernym
egoistą, nie widzisz tego?! Boisz się, że zabiorę ci twoją ulubioną zabawkę,
przez co będzie ci smutno! Myślisz o tym, że TY jej potrzebujesz, a nie o tym,
co czuje ONA! Zastanowiłeś się choć raz, jak Hekate się z tym wszystkim czuje?
Cały wasz związek jest podyktowany przez ciebie! Nawet tak się poznaliście!
Pamiętasz chyba, jak to zrobiłeś z niej swoją niewolniczkę?
Jej słowa zdawały się
kolejnymi, coraz to silniejszymi ciosami w żołądek. Lekko pobladły Attyla
zacisnął mocno pięści i przez moment Tayi przyszło do głowy, że może ją
zaatakować, a wierzyła, że byłby do tego zdolny. Mimo to nie bała się zupełnie,
myślała wręcz, że gdyby się na nią rzucił z pięściami, byłby to idealny
pretekst dla Hekate, by porzucić Fala w diabły. Takie poświęcenie dla dobra
sprawy. Taya była pewna, że wówczas jej przyjaciółka bez mrugnięcia okiem
stanęła po jej stronie. A może tak się jej jedynie wydawało…
— Błagam, po
prostu pozwól jej odejść! — niemal jęknęła Taya czując, że powoli ta rozmowa
zaczyna ją męczyć. — Przecież ona sama od ciebie nie odejdzie. Nie wiem, czy by
chciała, czy nie, a nawet jeśli nie… Ona się ciebie boi.
Kolejny cios w
żołądek. W głowę. W serce.
— Po to tu
właśnie przyszłam — kontynuowała, po czym westchnęła ciężko, jak gdyby tracąc
wszystkie siły. — Może… może faktycznie ją kochasz, nie wiem. Ale jeśli chcesz
dla niej dobrze, odejdź od niej. — Attyla chciał już zaprzeczyć, lecz ta
podniosła dłoń, dając tym samym znak, by jej nie przerywał. — Nie na zawsze, po
prostu daj jej czas, by się zregenerowała, tobie też by się to przydało.
Chociaż kilka miesięcy, błagam.
Attyla wydawał
się coraz bardziej przerażony jej słowami. Niczym zagubione we mgle dziecko
kiwał przecząco głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. W
końcu nabrał powietrza do płuc, tak jakby robił to po raz ostatni, po czym
słabym głosem powiedział:
— Jestem
egoistą. Tak, jestem nim. I może gdybym nim nie był, podszedłbym do niej pewnego
dnia i odważył się powiedzieć, że jeśli tylko nie jest ze mną szczęśliwa, niech
odejdzie. Niech znajdzie szczęście u boku innego — o ile tylko będzie
szczęśliwsza niż ze mną, będę jej życzył wszystkiego najlepszego! Ale masz
rację, nie potrafię tego zrobić. Nie chcę i nie mogę. Boję się tego, co by się
stało, gdyby jej zabrakło. — Nagle umilkł, jak gdyby szukając odpowiednich
słów, a po chwili wykrzyknął: — Ja ją kocham! Możesz myśleć, że to kłamstwo,
ale… Nie mogę sobie darować naszej ostatniej kłótni, marzę o tym, żeby wszystko
było jak dawniej, ale…
— Ale nigdy nie
będzie — dokończyła lodowato Taya. — Mam wrażenie, że czasami mylisz pojęcia:
nie wiesz, kiedy ją kochasz, a kiedy chcesz ją przy sobie. To różnica, której
ty zdajesz się nie dostrzegać.
Nagle Taya
odniosła wrażenie, że w Attyli coś pękło: skrzywił się, a jego oczy zalśniły
ponuro. Wyglądał jak chory, który zupełnie zapadł się w sobie.
— Dobrze...
Chyba niemal mogę ci obiecać, że nadejdzie dzień, kiedy raz na zawsze zostawię
Hekate. I to niebawem.
Choć Taya
przyszła tu właśnie dlatego, by usłyszeć te słowa, zupełnie się nie spodziewała,
że uda się jej przekonać mężczyznę. Spojrzała na niego szeroko otwartymi
oczami, zaraz jednak pomyślała, że to było zbyt łatwe i czekała na ciąg dalszy,
które wkrótce rzeczywiście nastał.
— Poczekaj...
pół roku. Może nawet mniej. Teraz nie zadawaj zbędnych pytań, po prostu czekaj.
Nic nie rób, nie mieszaj się. Proszę cię tylko o te pół roku z Hekate, o nic
więcej.
— Co...? —
zapytała oniemiała Taya. — Dlaczego... Co ty mówisz, czemu...
— Nie zadawaj
zbędnych pytań — powtórzył, odwracając się i wolnym krokiem zmierzając ku
schodom. — Pozwól mi się nią nacieszyć przez ten czas. Może niedługo twoje
problemy same się rozwiążą. A teraz już idź. I nie martw się o Hekate.
Po tych słowach
odgarnął swoje długie włosy i, bez pożegnania, wszedł do swojego domu,
zostawiając ją zupełnie samą. Dziewczyna miała kompletny mętlik w głowie.
Przecież powinna się cieszyć z takiego obrotu sprawy — pół roku z tym potworem
mogła jeszcze wytrzymać. A jednak… Nie wiedziała, co myśleć po tym, co jej
powiedział. Była na niego zła, miała ochotę go udusić za wszystkie krzywdy, ale
po tym, co niedawno powiedział... sama nie wiedziała, co poczynić. Zaczęła się
nawet o niego martwić. Wyglądał na bardzo zmartwionego. I doszło nawet do tego,
że Taya zaczynała mieć wyrzuty sumienia, że tak go potraktowała, że powiedziała
mu tyle raniących słów. W końcu nie brzmiało to jak zwyczajna obietnica
zerwania kontaktu…
Wówczas, jak
grom z jasnego nieba, Tayę poraziło pytanie, na które odpowiedź zdawała się
diabelnie trudna: powiedzieć o tym Hekate, czy nie powiedzieć…?
***…za
kurtyną...***
To
było jedno z najdziwniejszych uczuć, jakich doświadczył, i był pewien, że to
nie pierwszy raz. Któż nie byłby choć trochę zakłopotany i oszołomiony, gdyby
jadł posiłek z tajemniczą Istotą, która… w zasadzie co mu zrobiła? Porwała?
Może i porwała… A więc porwała z domu, a następnie zaprowadziła do własnego domu
i poczęstowała pizzą. O tak, to takie zwyczajne! Ale, o zgrozo, było coś
jeszcze dziwniejszego. Przez ten cały czas bowiem Istota opowiadała mu pewną historię.
Nie powiedziała mu, dlaczego w zasadzie to robi i co ona ma z nim wspólnego
(choć jak na razie wszystko wskazywało na to, że nic), co więcej, często Istota
opowiadała mu tylko kawałki historii i czasami, acz rzadko, odpowiadała na
pytania chłopca. Mimo to wszystko zdawało się jak w filmie lub w teatrze,
czegokolwiek bowiem by nie robili lub gdziekolwiek by nie byli, to nie oni
podążali za opowieścią, tylko właśnie opowieść zdawała się dotrzymywać im
kroku. To znaczy, że Istota nie musiała mu wszystkiego relacjonować niczym w
książce, gdyż Kasian widział to wszystko w swojej głowie. Obrazy pędziły z
niewiarygodną, niemożliwą wręcz prędkością, a jednak z łatwością wyłapywał je
wszystkie i układał w jedną wielką całość. Nie znaczyło to oczywiście, że to
rozumiał.
—
Dlaczego pół roku? — spytał naiwnie. Nie łudził się nawet, że otrzyma
odpowiedź; po prostu czuł, że musi o to zapytać, choćby słuchać miała go ściana
lub pizza, którą niedawno zjadł.
—
To pół roku jest strasznie drażniące — powiedziała nieco rozeźlona Istota. —
Raz krótsze, a raz dłuższe. Ale czy dokładne…? Niestety nie sądzę.
—
Wcześniej? — zapytał cichutko. — Coś strasznego wydarzy się znacznie wcześniej,
prawda?
Istota
zaśmiała się złośliwie.
—
Wydarzy? Za ten czas to się dopiero zacznie! Wielka kula śniegowa, która już
zaczyna się formować, uderzy w ścianę, czyniąc ogromne szkody. I one
rzeczywiście będą straszne! I piękne. I… w zasadzie potem nie wiem.
—
Nie wiesz? — spytał wielce zaskoczony Kasian. — Przecież ty wiesz wszystko!
—
Ale widzisz… Człowiek, na nieszczęście, naprawdę ma jakąś tam własną wolę. Mało
jej, ale jednak istnieje. Na nieszczęście bohaterowie naszej bajki przypomną
sobie o tym w bardzo niefortunnym momencie, w wyniku czego zakończenie tej
historii będzie zależało od ich późniejszych wyborów. Wtedy nawet ja nie będę
miał nic do gadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz