czwartek, 13 lutego 2014

II Another day to survive in silence...

Berlin z lotu ptaka musiał wyglądać naprawdę pięknie. Szybując między chmurami nad plątaniną najróżniejszych budynków i ulic, po których prześlizgiwały się smugi samochodów i świateł, zapierało dech w piersiach. Ach, i te maleńkie, różnobarwne plamki w postaci ludzi krzątających się po mieście: iluż ich tam może być! Nie sposób tego zliczyć, jednak pojawiali się wszędzie, wychodzili z każdej uliczki, kąta, budowli, wozu. W końcu czymże byłoby miasto bez nich? Nie powstałoby wcale. Byli jego trzonem.
Jednak nie trzeba spoglądać na Berlin z góry, by dostrzec wszystkich tych ludzi. Wystarczyło przejść się choćby najciaśniejszą uliczką, by zdać sobie sprawę, że mieszka ich tu całe miliony.
Wobec tego dlaczego Hekate czuła się tak samotna?
Przemierzając zatłoczone chodniki lubiła nasłuchiwać, o czym też mówili ci wszyscy ludzie: spieszący się, spacerujący, czekający, rozmyślający… Szczególną radość sprawiało jej podsłuchiwanie rozmów obcokrajowców: jakże ją bawiła rozmowa obcych ludzi w zupełnie obcym, śmiesznie brzmiącym języku. Wyjątkiem był polski: ten przecież doskonale znała, a gdy tylko usłyszała choćby kilka słów gdzieś na ulicy, serce zaczynało bić szybciej, a myśli natychmiast uciekały w kierunku bardziej lub mniej szczęśliwych momentów z jej dzieciństwa. Jednak nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy doskwierała jej samotność: bolesna świadomość, że tak naprawdę nie ma przy sobie prawie nikogo, wbijała ostre igły w jej klatkę piersiową, na moment utrudniając oddychanie. Wówczas należało wziąć głęboki wdech i iść dalej. Bo cóż innego jej pozostało?
Próżno powtarzała sobie, że wychowała się w jednym, ciemnym kącie, a gdy tylko ktoś jej przeszkadzał, drobną twarzyczkę wykrzywiał grymas niezadowolenia. Próżno powtarzała sobie, że nie potrzebuje wypłakania się w rękaw bliskiej osoby, że nie oczekuje od nikogo pocieszenia, wyciągniętej ręki w geście ofiarowania pomocy. Człowiek to skomplikowana istota przystosowana do życia w stadzie i nic tego nie zmieni.
W mgle tak ponurych myśli promykiem światła zdawał się być cel jej wędrówki. I choć jeszcze niedawno w duchu narzekała na swoje osamotnienie odetchnęła głęboko, kiedy tylko znalazła się w ciemnej, kompletnie opustoszałej uliczce zapewne już dawno zapomnianej przez Boga. Nawet słońce zdawało się nie świecić tu tak jasno jak w pozostałych częściach miasta: ponure cienie układały się posłusznie na wyschniętej, pozbawionej jakiejkolwiek roślinności ziemi. Stare, wymazane sprayami budynki stojące po obu stronach były w opłakanym stanie: ze ścian opadał tynk, a niektóre okna zostały wybite. Gdzieniegdzie walały się puste butelki i papiery, a gdzieś w oddali zakwilił pies. Jedynym znakiem obecności kogokolwiek w tym ponurym miejscu był stary samochód stojący po lewej stronie kilka metrów od kobiety. Na jego widok uśmiechnęła się mimowolnie: wóz, podniszczony, brudny, z porysowanym w wielu miejscach lakierem i zepsutym prawym światłem idealnie odzwierciedlał jego właściciela.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej przecisnęła się między ścianą budynku a samochodem i doszła do wyblakłych, drewnianych drzwi. I kiedy już miała zapukać, strach ścisnął jej serce. A jeśli Falian tam był? Co wtedy zrobi? Wiedziała przecież, że często tu bywał. Kobieta głośno przełknęła ślinę. Okropnie bała się tego spotkania, jednak obiecała wujowi odszukać Oskara i faktem było, że zgodziła się na to właśnie dlatego, że po cichu liczyła na zobaczenie się z Falem.
Och, czy to musi być takie skomplikowane? Pomyślała udręczona, po czym zapukała delikatnie.
Musiało minąć kilkanaście sekund, zanim usłyszała po drugiej stronie jakieś pomruki. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły, Hekate ujrzała przed sobą niskiego mężczyznę w pogniecionej koszuli i zakurzonych, zdartych jeansach. Bladą twarz pokrytą licznymi zmarszczkami i kilkudniowym zarostem miał wykrzywioną grymasem niezadowolenia, jednak kiedy ujrzał przed sobą czarnowłosą, najpierw uniósł wysoko brwi, a następnie rozpogodził się momentalnie.
— Hekate! — zawołał radośnie, ukazując swoje pożółkłe, nierówne zęby. — Jak miło cię widzieć! Wejdź, proszę, wejdź
Przekraczając próg uderzył w nią intensywny zapach tytoniu oraz słodkawa woń kurzu i whisky. Rozejrzała się po wnętrzu i z ulgą zauważyła, że nikogo więcej tam nie było. Przyjrzała się uważniej: całą lewą stronę zajmował segment zawalony najróżniejszymi ozdóbkami, książkami i kilkoma fotografiami. Na środku stała wielka sofa, a nieopodal jej okrągły stolik, kilka foteli i puf. Nieco dalej stał nawet stół do piłkarzyków. Zaś prawą stronę zajmowała jeszcze jedna kanapa, dwie szafki, biurko zawalone dwoma laptopami, lampką nocną i papierami, oraz… łóżeczko dla małego dziecka, do którego upchnięto zepsute krzesła, luźne deski oraz inne niepotrzebne rzeczy. Wszystko to było bardzo dobrze oświetlone: sufit ozdabiał wspaniały, olbrzymi żyrandol, który zupełnie nie pasował do ogólnego chaosu panującego we wnętrzu.
Innymi słowy nic się nie zmieniło. Może prócz jednej rzeczy.
— Pusto tu jakoś — zauważyła, choć nie ukrywała, że nieco ją to uspokoiło, przynajmniej na chwilę. — To dziwne, zazwyczaj zawsze ktoś się tu kręcił.
— Ech — westchnął Armin machnąwszy ręką. Wyjął z kieszeni papierosa, którego wetknął w usta i podpalił, już po chwili zaciągając się dymem. — Ostatnio przyłażą tu jak tylko czegoś chcą. Ale żeby chociaż zapytać, czy wciąż tu jakoś dycham, to się żaden nie zjawi. I to są przyjaciele? — prychnął.
Hekate przysiadła na skraju bordowej kanapy stojącej na środku. Obawiała się spoczęcia na niej, nie chcąc się pobrudzić, więc wybrała bezpieczniejsze rozwiązanie.
— Ale chociaż ty od czasu do czasu wpadasz, chociaż ty! — zawołał radośnie. Czarnowłosa poczuła się nieswojo: może lepiej mu teraz nie zaprzeczać, chwile porozmawiać, a potem przejść do kwestii Oskara. — Wyglądasz nieswojo.
Hekate drgnęła. Teoretycznie nie powinno jej dziwić, że stary przyjaciel natychmiast dostrzegł zmianę, jaka zaszła w niej w ostatnich dniach, jednak wiedziała doskonale, że Armin znał przyczynę.
— Zdaje ci się. — Tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić.
Mężczyzna popatrzył na nią przez chwilę z troską, po czym wyciągnął w jej stronę paczkę papierosów. Hekate z wdzięcznością wyjęła jednego, by już za chwilę wypluwać z siebie szare opary dymu tytoniowego. On zaś wyjął z kieszeni połamanego herbatnika i zjadł ze smakiem, czemu kobieta przyglądała się z krzywą miną. Nic jednak nie powiedziała, odpowiadał jej ten stan, kiedy oboje milczeli, uciekając wzrokiem to tu, to tam.
— Chcesz pogadać? — spytał cicho, siadając na sofie tuż obok niej.
— Dzięki, Armin, ale nie trzeba. Wszystko jest w porządku. Aaa… tak przy okazji… wiesz, gdzie jest Oskar? Skoro już tu jestem, to pomyślałam, że może widziałeś go gdzieś ostatnio.
— A jakże — odparł niemal natychmiast, wwiercając się w nią spojrzeniem. — Jest u Attyli.
Przez twarz Hekate prześlizgnął się cień strachu, kiedy tylko usłyszała ksywę Fala. Od zawsze interesował się historią, a znany był ze swojej fascynacji plemieniem Hunów. Szybko więc jego znajomi ochrzcili go imieniem ich najsłynniejszego wodza.
— Mhm — mruknął Armin — faktycznie, nic ci nie jest.
Hekate westchnęła, osuwając się na miejsce obok niego.
— Słyszałem o waszej kłótni — kontynuował. — Nie przerywaj mi, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale posłuchaj mnie. Po pierwsze od dawna wiedziałem, że kiedyś to wszystko wypłynie na wierzch, to musiało się wydarzyć prędzej czy później. Teraz powinno być tylko lepiej — dodał z delikatnym uśmiechem. — Myślisz, że tylko tobie jest z tym źle? Nie widziałaś się od tamtego czasu z Attylą, prawda? — Armin umilknął na moment, dopalając papierosa. — Więc nie wiesz, że wygląda jak trzy ćwierci od śmierci, a poza tym jest cholernie denerwujący: na każdego bez przerwy warczy, nawet jeśli sam coś zrobi źle, a to zdarza mu się dosyć często, bo nawet najgłupszy szczegół wyprowadza go z równowagi. To wrak człowieka, podobnie jak ty. Możecie być na siebie źli, pewnie padło wiele ostrych słów, ale wyobrażasz sobie nie wracać do niego, nie godzić się? Nie wiem jak ty, ale dla mnie to jest zupełnie nierealne. A ty? Co o tym myślisz?
Hekate po raz kolejny tego dnia poczuła, jak mały potworek zaczął bawić się jej wnętrznościami. Spuściła głowę, usiłując ukryć uśmiech, który na moment rozświetlił jej bladą twarz: a więc jemu też ta sytuacja nie dawała spokoju, też się nad tym zastanawiał, może też żałował. Albo udawał… chociaż czemu właściwie miałby to robić?
— Problem w tym, Armin — podjęła, wzdychając przy tym ciężko — że nie za bardzo wiem, co myśleć.
Mężczyzna przyjrzał się jej uważniej oczekując, że będzie mówiła dalej.
— Posłuchaj — rzekła niespodziewanie, prostując się jak struna. — Nie wiesz, jak to jest, kiedy zaczynasz bać się kogoś, kogo darzysz największym i najsilniejszym uczuciem, nie wiesz, jak to jest w ciągu kilkudziesięciu minut przeżyć koszmar sprzed sześciu lat! Ja się znowu go błam, Armin, był taki moment, kiedy spodziewałam się, że mnie uderzy, wrzaśnie jeszcze głośniej, wygoni, każe nigdy nie wracać, nie pokazywać się na oczy…  Armin, do cholery, ja nie powinnam nawet o czymś takim pomyśleć, a jednak wówczas… — Hekate przerwała, ukrywając twarz w dłoniach. Gdyby mężczyzna jej nie znał, pomyślałby, że płakała, ale w ciągu tych długich sześciu lat, przez które zdążył ją dobrze poznać, tylko raz widział ją ze łzami spływającymi po policzkach. Była silną kobietą, jednak często wymagała od siebie zbyt wiele, tak jak wówczas.
— Powinnaś z nim porozmawiać — szepnął Armin, obejmując ją ramieniem. Hekate nawet nie drgnęła. — Nie teraz, potrzebujesz odpoczynku. Posiedź tu z kilka godzin, pomyśl, a jeśli będziesz czegoś potrzebowała, służę pomocą.
Hekate spojrzała na przyjaciela z wdzięcznością. W takich momentach jak ten taka osoba była jak skarb.
— Jesteś kochany, wiesz? — szepnęła, tuląc się do niego. Zignorowała mocny zapach tytoniu, który wydzielała jego koszula.
— No jasne, że wiem!


— Hekate…
Kobieta poczuła, jak ktoś delikatnie szturcha jej ramię. Początkowo nie rozumiejąc motywów tej osoby, dźwignęła się na łokciach i rozejrzała dookoła. Stał nad nią Armin, spoglądając na nią z niepokojem. Hekate przeciągnęła się, trąc uparcie oczy.
— Zasnęłam? — wymamrotała. Zerknęła przez brudne okno, które przedstawiało jedynie kolejne obskurne budynki stojące po drugiej stronie uliczki. I choć nieba tam nie ujrzała, zdawało jej się, że na zewnątrz zrobiło się jakby ciemniej. — Niemożliwe, żebym spała tak długo…
— Minęły może z dwie godziny — wyjaśnił. — Nadciąga burza, nieładne chmury zbierają się nad Berlinem.
— Jakby wiedziały, co zamierzam zaraz zrobić — mruknęła, podnosząc się niezgrabnie. — Myślisz, że nadal znajdę tam Oskara?
— Na pewno. Fal pilnie go potrzebował, więc to pewnie nie była robota na godzinkę.
Po raz kolejny na dźwięk tego imienia ciałem kobiety wstrząsnął silny dreszcz. Raz jeszcze rozejrzała się po wnętrzu, a kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na starcu, uśmiechnęła się do niego najpiękniej, jak tylko potrafiła. Chciała mu coś powiedzieć, podziękować, ale nie potrafiła: w niewytłumaczalny sposób nie mogła odnaleźć właściwych słów. Jednak te wcale nie były potrzebne: Armin odwzajemnił gest, po czym podszedł do Hekate i przytulił ją delikatnie, poklepując po ramieniu.
— Idź tam już i przeżyj — nakazał, śmiejąc się cicho. — I nie martw się niczym. Pamiętaj też, o czym ci dziś mówiłem. Miej na uwadze, że oboje wyrządziliście sobie krzywdę, jednak nie taką, by nie móc jej naprawić. Nie ma związków bez sporów, bo wtedy to żaden związek, najwyżej umowa. A chyba nie o to chodzi, prawda?
Hekate uśmiechnęła się blado, jednak nic nie odpowiedziała.
— Ach, i… gdybyś jednak zamieniła z nim chociaż słówko, to przekaż mu, że mam dla niego wieści.
— Dobre czy…
— Złe — uciął.
Serce Hekate zabiło szybciej. Momentalnie przypomniała sobie o informacji na temat morderstwa wielkiego bossa znanego w całej Europie gangu narkotykowego, o której dowiedziała się z porannych wiadomości.
— Armin… Voyant… — wyszeptała przerażona.
— Wiem. Idź już, dziecko, idź.
Nic więcej nie powiedziała. Zamiast tego wykonała dziwny gest ręką, jak gdyby chciała mu pomachać na pożegnanie, i wyszła.
W świetle dnia ta uliczka nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale kiedy granatowe, ciężkie chmury zajęły całą powierzchnię nieba, to miejsce budziło grozę. I nawet czmychnąwszy stamtąd czym prędzej różnica była niewielka: ludzie, wcześniej tłoczący się na ulicach, teraz jak najszybciej chcieli znaleźć się w swoich ciepłych suchych i dobrze oświetlonych domach, uciekając przed niosącą przez chmury ciemnością, nieuniknionym deszczem i lodowatym wiatrem szczypiącym w policzki. Jednak Hekate taka pogoda wcale nie przeszkadzała, przeciwnie: odkąd pamiętała uwielbiała ciemne chmury a nienawidziła słońca, co zdecydowanie wiązało się ze wspomnieniami: pamiętała niewiele dobrych chwil, którym towarzyszyła słoneczna pogoda. Poza tym owa atmosfera doskonale odzwierciedlała jej nastrój: nieprzyjemny, ciążący na duszy, ponury i, zdawać by się mogło, bez nadziei, choć ta tliła się w niej gdzieś głęboko, bez względu na to, czy była tego świadoma, czy też nie.
Nadzieja to potężna broń, straszliwa, a jednocześnie tak wspaniała. Jest jak róża: piękna i pachnąca, acz odziana w kolce. Te z kolei nierzadko boleśnie ranią, najczęściej właśnie wtedy, kiedy, zaślepieni pięknem, chcemy po ten kwiat sięgnąć.
Hekate kroczyła powoli, zupełnie nie zważając na coraz ciemniejsze chmury i silniejszy wiatr. Mogła zmoknąć i zmarznąć, jednak nie za bardzo by się tym przejęła. Nie spieszyło jej się, nie chciała zjawić się tam zbyt szybko. Strach ją spowalniał. Z drugiej strony wolałaby zastać Oskara: kobieta nie potrafiła w tej chwili nawet wyobrazić sobie sytuacji, w której pozostałaby z Attylą sam na sam. Chciała tego uniknąć, jednak gdzieś tam głęboko, bezmyślnie uciszany przez rozum głosik wrzeszczał, że pragnie go zobaczyć, marzy o dotyku, ciepłym słowie, pocałunku…
Dalej rozmyślając nad swoimi tęsknotami nawet nie zauważyła, kiedy dotarła na miejsce, choć ta dzielnica zdecydowanie różniła się od brudnych, zatłoczonych ulic Berlina: była schludna, czysta i cicha; wysokie latarnie rzucały jasne światło na zadbane domki, skoszone trawniki i garaże, w których stały drogie samochody. To wszystko robiło niemałe wrażenie i aż chciało się rzucić wszystko i zacząć żyć od nowa, właśnie tu. Ją jednak interesował tylko i wyłącznie jeden budynek. Stała przed czarną, wysoką bramą, za którą wznosił się ładny, całkiem spory, jednopiętrowy dom połączony z lewej strony z garażem. Tam też świeciło się światło, zaś hałasy, które stamtąd dochodziły wyraźnie sugerowały, że ktoś w nim pracował. Hekate była pewna, że to Fal, tak więc najciszej jak tylko potrafiła uchyliła furtkę, która na szczęście, nawet nie skrzypnęła i zakradła się w stronę niskich schodków. Jak się okazało duże, dębowe drzwi były lekko uchylone, więc pchnęła je delikatnie i weszła do środka.
Powitało ją przyjemne ciepło i bardzo jasne światło, które rzucał wielki żyrandol zawieszony w holu. Prócz niego tylko zza drzwi jednego pokoju wypełzała cienka, żółta smuga: znajdowały się dokładnie naprzeciwko niej i właśnie tam podążyła.
Nawet nie pukając błyskawicznie wślizgnęła się do środka. Był to ulubiony pokój Attyli: mały, zagracony, z półkami pełnymi książek, dwiema gitarami elektrycznymi, biurkiem z laptopem i wielkim, dwuosobowym łóżkiem upchniętym po lewej stronie. Jakże wielka ulga zalała Hekate, kiedy okazało się, że w pomieszczeniu znajdował się tylko czarnowłosy, niski mężczyzna o dość młodej twarzy i małych, brązowych oczkach, które wpatrzone były w ekran do tego stopnia, że zdawały się nie dostrzegać niczego innego, łącznie z Hekate.
— Ekhm — odchrząknęła cicho w celu zwrócenia na siebie uwagi.
Oskar błyskawicznie zakręcił się na krześle, odwracając się w jej stronę.
— Heki! Heki, jak fajnie cię widzieć! — wołał rozentuzjazmowany. — Dawno cię nie…
— Ciszej! — syknęła zlękniona, że Fal mógł go usłyszeć. — Ja tylko na chwilę i tylko do ciebie. Mój wujek Viktor…
— Och, Rockermann? Czego ten stary dziad ode mnie chce? — spytał sympatycznym tonem.
— Tego nie powiedział, wspomniał tylko, że ma dla ciebie interes. Lepiej zgłoś się do niego prędko, to chyba coś, co nie powinno czekać długo, ale nie wiem — recytowała pospiesznie. — Tyle ode mnie, ja już muszę…
— Stary! — zakrzyknął Oskar, który, ku panice Hekate, spoglądał gdzieś ponad jej ramieniem. — Dlaczego nie wspominałeś, że twoja dziewczyna wpadnie? Ubrałbym się jakoś lepiej!
— Ja… sam nie wiedziałem, że przyjdzie… — odpowiedział niski, męski głos gdzieś za nią.
Czarnowłosa natychmiast się odwróciła. W progu stał wysoki mężczyzna o długich, sięgających ponad łopatki, brązowych, lekko falowanych włosach, wówczas związanych w luźny kucyk z tyłu głowy i dużych, ciemnoniebieskich oczach, które zawsze porównywała do głębi wzburzonego oceanu. Nie wyglądał zbyt elegancko: część twarzy pokrywał dwudniowy zarost, a jego koszulka koloru khaki i stare, podarte jeansy umazane były czarną mazią.
Spuszczając wzrok Hekate zręcznie go wyminęła i, nawet się nie pożegnawszy, skierowała się w kierunku drzwi. Zeskakiwała właśnie ze stopni schodów, kiedy usłyszała za sobą wołanie, które wprawiało jej serce w dziki tan. Nie zatrzymała się jednak nawet na moment, przeciwnie: jak najprędzej chciała opuścić ten teren.
— Hekate! — wołał Attyla.
Strach zacisnął na gardle kobiety swoje lodowate dłonie, utrudniając jej swobodne oddychanie, a wraz z tym energię i chęć ucieczki. Stanęła więc, przymykając powieki. Również kroki ustały: teraz oboje stali i milczeli. Czekali. Tylko na co?
— Proszę, porozmawiajmy… — powiedział cicho, błagalnie.
— N-nie sądzisz, że wiele powiedzieliśmy sobie podczas naszej ostatniej… hm, pogawędki? — wyjąkała, nawet się nie odwracając. — To bardzo dało nam do myślenia, prawda?
— Dało nam do myślenia? — zapytał z wyrzutem. Czarnowłosa zamknęła oczy, jak gdyby ten gest pomógł jej stąd zniknąć: nie chciała tego słuchać, nie chciała przy tym być, czuć strachu i żalu, nie tylko do niego, ale i przede wszystkim do siebie. Mimo to stała tam dalej czekając, aż Fal znowu coś powie. — Co nam to przyniosło? Powiedzieliśmy sobie w gniewie wiele okropnych rzeczy, które nie powinny zostać wypowiedziane nigdy, ale jednak stało się! Jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy! Ja popełniłem ich w swoim życiu znacznie więcej, a dwa największe właśnie w stosunku do ciebie! — Fal na moment zamilkł, jak gdyby skulił się w sobie. — Pierwszym było to, co… usłyszałaś ode mnie przedwczoraj. Drugim był sposób, w jaki zatrzymałem cię przy sobie. I jeśli ta kłótnia miała mi dać cokolwiek do myślenia, to tylko tyle, że jestem nikim, jedynie żałosną kreaturą, która nie zasługuje na nic, a już na pewno nie na twoją miłość. A jednak jestem pewien, że cię kocham! I chciałbym o to walczyć.
Hekate oddychała coraz szybciej. Nie miała pojęcia, co powinna teraz zrobić: odwrócić się, odezwać… I choć nie mogła się ruszyć, jakby jej mięśnie były sparaliżowane, to cała drżała. Jedna jej część chciała się rozpłakać i krzyknąć, że czuje to samo, zaś druga pragnęła jak najszybciej stąd odejść, zaszyć się w ciemnym kącie swojego mieszkania i nie wychodzić stamtąd aż do końca świata.
Dlaczego to było takie skomplikowane? Dlaczego wciąż sobie wszystko utrudniała? Przecież tak bardzo za nim tęskniła, każda myśl zawierała choć odrobinę jego osoby, pragnęła go przy sobie, marzyła o tym, by było tak jak dawniej! A jednak nie potrafiła się przełamać, coś ją blokowało i Hekate doskonale wiedziała, cóż to takiego było. Między nią a Falem stał ogromny mur, upiór przeszłości. Nie da się go ominąć, przeskoczyć, zapomnieć. Nikt samemu temu nie podoła. Samemu…
— Nie zabieraj mi wszystkiego, co mam — wyszeptał. Ach, jakże wspaniałym uczuciem było znowu usłyszeć jego aksamitny szept, który pieścił jej uszy… Tym przyjemniej było tego słuchać ze świadomością, że mówił to o niej. — Jeśli to zrobisz, nie będę miał już nic. A człowiek, który nie ma nic, jest zdolny do wszystkiego.
Kiedy Hekate się odwróciła, już go nie było. Jedynie upiorne widmo unosiło się wokół niej, rozpylając wokół mgiełkę żalu, strachu i gniewu. A mimo to przeklęta nadzieja wciąż ściskała ją za serce, podszeptując nieśmiało:
To tylko przeszłość. Za to nadzieja związana jest z przyszłością, a ona zaczyna się już od teraz! Nie zmarnuj jej, a będzie tylko lepiej”.
Ja też nie chcę tego tracić”, pomyślała zlękniona.

Nim się obejrzała, znajdowała się już w swoim domu. Przekraczając prób poczuła przyjemne ciepło rozpływające się po jej cele i nie chodziło już nawet o temperaturę, ale o świadomość, że znajdowała się w swoim własnym gniazdku, w którym nic jej nie groziło. Hekate zamknęła za sobą drzwi, które skrzypnęły charakterystycznie. Ów dźwięk działał na nią kojąco: wówczas miała pewność, że jest sama, zdana tylko na siebie. I to jej odpowiadało. Mogła usiąść w swoim ulubionym fotelu stojącym przy oknie z kubkiem gorącej herbaty, mogła w ciszy i spokoju pomyśleć, albo przeciwnie: zapomnieć o wszystkim i rozkoszować się ulgą, którą w takim wypadku odczuwała.
Udając się w stronę salonu nie podejrzewała zupełnie nic. Powoli rozluźniając swoje boleśnie napięte mięśnie przymknęła oczy, marząc o jakimś ciepłym napoju i muzyce. Jednak kiedy przelotnie zerknęła w lewą stronę, natychmiast odskoczyła do tyłu, wydając z siebie przeraźliwy krzyk. Oddychając ciężko szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w coś zupełnie niewiarygodnego, wręcz niemożliwego, a z pewnością mrożącego krew w żyłach. Hekate starała się pospiesznie zebrać informacje, jednak była zbyt roztargniona, by choćby spróbować logicznie powiązać to, co widziała.
A widziała biały, drobniutki pył. Był rozsypany po całym salonie: pod szafkami, telewizorem, na kanapie i półkami z książkami. Jednak najwięcej było go pod ścianą po lewej stronie. Hekate nie wiedziała, co robić, jednak w końcu ciekawość, jak i chęć pozbycia się tego raz na zawsze, zwyciężyła. Bardzo powoli zbliżała się do ściany, starając się nie deptać po tajemniczej substancji. Wkrótce stało się to niemal niemożliwe, gdyż wokół było go zbyt wiele. Stąpając na palcach kobieta zbliżyła się do miejsca, w którym prochu było najwięcej. Kucnęła, opuszkami palców dotykając pyłek. Był chłodny i przyjemny w dotyku, choć nieco szorstki. Hekate zastanawiała się, czym mógłby być ten proch, kiedy kątem oka dostrzegła maleńką kopertę leżącą na szczycie jednej z górek stworzonej z usypanego prochu.
Bardzo niepewnie sięgnęła po kopertę. Była bardzo ładna: maleńka, śnieżnobiała, zapieczętowana brunatną pieczęcią. Na odwrocie dostrzegła jakiś napis zapisany czarnym atramentem: „Ka ljboma’lby godyu’kox. Ko xujk gyuhljmo”. Hekate zmarszczyła brwi. Cóż to mógł być za język? Nie przypominał żadnego, z jakim kiedykolwiek się zetknęła. Czując, że ciekawość powoli zwyciężą nad strachem, nieco pewniejszym ruchem otworzyła kopertę, chcąc wyjąć zawartość. Wówczas uderzył w nią ostry zapach soli i rdzy. Skrzywiła się, jednak za chwilę ponownie strach ścisnął jej serce, bowiem znała ten zapach. Krew.
W kopercie znalazła jedynie maleńką karteczkę. Zapach kojarzący się Hekate z krwią stawał się coraz intensywniejszy. Przez moment kobieta myślała, że na kawałku papieru nie ma zupełnie nic, jednak na odwrocie znalazła kolejny napis, tym razem w dobrze znanym języku, zapisany czerwonym atramentem…

Fiołek, tobołek, w czarnym śnie
Zły Czarodziej goni mnie
Dusza, burza, cel wskazuje
Białe pyłki rozsypuje”.

Zapach krwi rozniósł się po całym pomieszczeniu.

*** …za kurtyną... ***

Chłopiec zadrżał. Po kręgosłupie przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz, a w głowie się zakręciło. Jednym słowem nie czuł się najlepiej, a to zapewne dlatego, że nie wiedzieć w jaki sposób, znowu znalazł się w zupełnie innym miejscu niż poprzednio. Na dodatek zrobiło mu się zimno. Potarł dłońmi ramiona, szczękając zębami.
— O taaak, lodowata atmosfera — zamruczała Istota. Chłopiec drgnął: wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko mu się nie śniło. A jednak Istota istniała naprawdę, a jej śnieżnobiałe oczy wciąż błyszczały niepokojącym blaskiem.  — Mnie też aż ciarki po plecach przeszły.
— Kiedy mi jest naprawdę zimno — mruknął, przeskakując z nogi na nogę.
Nie patrzył na Istotę, jednak wiedział, że bacznie go obserwowała. Mimo to udawał, że tego nie dostrzega i rozglądał się po otoczeniu. Jeszcze niedawno w tym samym salonie, w którym sami przebywali, klęczała jakaś kobieta odczytująca jakąś wiadomość. Dość dziwną wiadomość, jak się zdawało chłopcu, jednak nie wiedział, czy powinien o to pytać. W zasadzie miał trochę czasu by stwierdzić, że Istota była naprawdę godna zaufania, jednak lęk, który w nim rodziła, często był potężniejszy.
— To była krew? — wypalił niespodziewanie, sam zaskoczony tym aktem odwagi z jego strony.
Istota kiwnęła głową z wesołym uśmiechem na twarzy. Zaraz jednak zmarkotniała, spoglądając uważnie na chłopca.
— Hm… jesteś chyba głodny? — zapytała z troską w głosie. Tego się nie spodziewał. — Dobrze, chodź, zabiorę cię do domu. Ostrzegam, to bardzo dziwny dom, ale wystarczy nam.
— Kiedy wrócę do mojego domu? — spytał niespodziewanie, czując nieprzyjemny ucisk w momencie kiedy słyszał to jedno, krótkie, a jakże wiele wyrażające słowo.
Istota podrapała się po uchu, popadając w zadumę.
— Kiedy przeszedłem na emeryturę — odparła po chwili nienaturalnie wysokim głosem. — A to nastąpi niebawem, uwierz mi.
— Chyba kiedy przejdziesz — poprawił chłopiec.
— Nie. Kiedy przeszedłem. A teraz chodź do domu, tylko się nie przestrasz. 

6 komentarzy:

  1. Sialalala, piszę w Wordzie, ponieważ poprzedni komentarz mi się usunął i zaraz szlag mnie trafi normalnie.
    Cześć!
    Kochana, całkiem nieźle się zgrałyśmy w dodawaniu nowych rozdziałów! Przypadeg?
    Szybko przejdę do rozdziału, bo jeszcze jakaś tajemnicza siła zabierze mi prąd doprowadzając do tego, że się zdołuję i nici wyjdzie z mojego komentarza.
    Znalazłam coś w rodzaju błędu. Jak coś może być „czymś w rodzaju błędem”? Już tłumaczę xd
    "(…) najpierw uniósł wysoko brwi, a następnie rozpogodził się momentalnie."
    To „momentalnie” mi jakoś nie pasuje. W końcu najpierw był niezadowolony, później uniósł brwi, a dopiero potem się wyszczerzył. Jednak nie jestem co do tego pewna, tak tylko dzielę się przemyśleniami ;)
    A i jeszcze w pierwszej wypowiedzi Armina brakuje mi kropki lub wykrzyknika na końcu.
    Przechodząc do treści… Znów nie mogłam się oderwać! Wszystko pięknie opisane, wprowadzało napięcie. Tylko, że jam się wczułam w postać Hekate. I smutno mi. W realnym życiu jeszcze się z czymś takim nie spotkałam, ale w książkach czy filmach często bywa tak, że bohater nie może ruszyć dalej, ponieważ na wszystko patrzy przez pryzmat przeszłości. I podobnie jest tutaj z Hekate, która mogłaby być szczęśliwa, ale nie, bo się boi. Jak wiem, że była kłótnia, a w kłótniach mówi się o kilka słów za dużo, ale przecież takie spory pojawiają się w każdym związku. Nosz, tutaj jest przecież szczęście na wyciągnięcie ręki. Chwyć je Hekate, chwyć! Jestem zażartą zwolenniczką: Kochacie się? Bądźcie ze sobą! Proste, prawda?
    Ale podejrzewam, że tak nie będzie i będę nad tym bardzo ubolewać, przygotuj się na moje marudzenie. Hmm.
    Wiesz kogo mi jeszcze żal? Armina! Tak, znów mi smutno. Myślał, że Hekate przyszła do niego w odwiedzinach, a tu nie. Taki spisek przeciwko samotnemu staruszkowi. Że niby pan, który zjada jedzenie, które znalazł w kieszeni, nie mógł mieć prawdziwych przyjaciół? Nie zgadzam się, bo to bolesne takie. Bunt.
    Gdy myślę sobie już „ Nie, no nie, co ona najlepszego zrobiła, nie czytam, bo się zdenerwowałam” to tak oczami wyłapałam jeszcze kilka następnych zdań… I cóż… Zaczęłam czytać dalej. Matko, matko co tu się dzieje?!
    Moja pierwsza myśl: Oho! Jakiś diler odwiedził mieszkanko pani Hetake.
    Ale po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że nawet człowiek psychiczny nie szarpnąłby się tak, by rozsypać narkotyki po pokoju dla rymowanki. I tutaj mam pytanie: Skąd ten zapach krwi? Może ja tępa jestem, bo nie zrozumiałam. Wierszyk był napisany krwią, tak? Ale żeby tak intensywnie to pachniało? Huh, no może pachnie... W sumie jeszcze nigdy nie dostałam liścia napisanego krwią, więc nie wiem…. Tak nudne życie ;___;
    Ach, ach, ach! Przechodzimy do mojego ulubionego momentu w rozdziale! Chłopiec i Istota <3
    Love, love, love.
    Uwielbiam ten wątek. Bardzo. Jest taki tajemniczy i groźny jednocześnie. Cały czas się zastanawiam, kim jest Istota i wygląda na to, że musi być jedną z osób, które obserwują. Któż to przejdzie niedługo na emeryturę? Chcę wiedzieć! Och i do jakiego domu się udają! To też jest tak ciekawe.
    Mam nadzieję, że szybko pogodzisz Hekate i Fal’a ( czy jak to się odmienia xd) i będzie różowo i suodko. Jutro walentynki, więc ja tu chcę szczęśliwej miłości piętnaście razy bardziej.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    piszę do Ciebie z propozycją odwiedzenia mojego bloga. Mam skrytą nadzieję, iż tam zajrzysz i ocenisz prolog, ale wiem, że masz także swoje obowiązki i niekoniecznie chcesz to czytać. Uszanuję każdą decyzję. Chcę tylko zachęcić do przeczytania opowiadania. Może przypadnie do gustu?
    http://life-of-a-pain.blogspot.com/
    Całuski
    Ana
    PS. Przeczytałam Twoje opowiadanie, jest bardzo obiecujące, jeżeli dasz radę to prosiłabym o informowanie mnie o nowych rozdziałach w zakładce "Spam". c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, po pierwsze dziękuję, że skomentowałaś mojego bloga :) Twój blog jest bardzoo fajny, przejrzysty i śliczny szablon! <3
    Pierwsze zdania tak barwnie opisane, zachęciły mnie abym połknęła kolejne linijki i kolejne... ;)
    Wszystko opisane w takich szczegółach, że wyobraziłam sobie te wszystkie rzeczy! Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie potrzebnie ludzie tak szczegółowo wszystko opisują, ale myślę, że to jest dobre, oczywiście... nie lubię jak ktoś np. ''zielonego kalosza'' opisuje w 5 zdaniach, nie o to chodzi :)
    Masz fajny styl pisania, chciałabym tak pisać ! ;) Powinnaś książkę wydać ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę :***
    Idę obserwować :*

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Dodane teraz ~
    Wiesz ile razy dodawałam swój komentarz i mi się nie udawało, ale tak jak obiecywałam ja się nie poddam. Jam nie z tych :) No to po raz enty robimy to samo. Ctrl + c, Ctrl + v i dziękuję :D

    Cześć kochana! Wiem, że chociaż jest późno i pojawiłam się tu z dużym opóźnieniem (obiecałam to już wcześniej) to wiedz, że przeczytałam rozdział z miłą chęcią. Pamiętasz moją pierwszą reakcję i w sumie szereg niezbyt pochlebnych słów. Może nie tyle co nie pochlebnych, ale mówiących o tym jak bardzo owo opowiadanie nie jest w moim stylu i jak bardzo ciężko mi się je czyta. Czy jakoś tak. Dokładnie nie pamiętam, bo skleroza to moja siostra rodzona ;p No ale nie oszukujmy się, wpadłam po raz drugi tylko dlatego, że mam do ciebie sentyment. Tym milsze było moje zaskoczenie, kiedy czytałam kolejny rozdział. Nie wiem czemu, ale o wiele bardziej mnie zainteresowało i jakby mogłam dostrzec jaka z ciebie prawdziwa perełka. Istny diamencik i naprawdę niewiele szlifów potrzeba, abyś lśniła jak gwiazda. Masz niesamowity zmysł i dobrą rękę do pisania. Podobają mi się zwłaszcza ciekawe opisy, które urozmaicają historię. Może troszkę pracy nad dialogami by ci się przydało, bo niektóre jakieś takie patetyczne mi się wydają, ale poza tym... No cóż jestem pod niemałym wrażeniem i nie wiem czemu tego wcześniej nie dostrzegłam. Masz to coś co może sprawić, że będziesz sławna. Wiem, że na razie nie bardzo tłumy się u ciebie przewijają, ale nie oszukujmy się, popełniłaś dwie gafy, które mogą nieco ludzi odpychać. Po pierwsze i najważniejsze wstawiasz za długie rozdziały. Mnie to co prawda nie przeszkadza, ale pamiętaj, że każdy człowiek, który odwiedza internety, raczej chce rozsyłać spam niż czytać i jeśli np. coś ich przyciągnie, to czasami ilość tekstu po prostu odstrasza. Podzieliłabym takie rozdziały na kilka mniejszych i po prostu częściej publikowała. Po drugie :) Bo zawsze musi być jakieś po drugie jak już po pierwsze się rzeknie, po drugie wybrałaś ciężką tematykę. Nie jest popularna i może przyciągnąć jedynie wytrawnych koneserów. Nie martw się jednak pomogę ci jak będziesz chciała :) by twoje opowiadanie stało się na tyle znane, na ile znane być powinno :p
    Co do samego rozdziału bardzo mi się podobał fragment jak Hekate siedziała w tej spelunce. No rozmowa z Arminem (o ile czegoś nie pomyliłam :p) była świetna. To ciepły i przyjazny element :) Taki kochany mi się ten człek wydał. Przytłoczony życiem zabijaka, ale ze wspaniałym sercem. Zdobył moją sympatię nie ma co :)
    Atylla :] Czekamy na więcej XD
    P.S Miłość jednak wypływa :P Podoba mi się, że pokazujesz też jej trudy i komplikacje jakie są z nią związane.
    To na tyle XD Mogłabym jeszcze nieco ci pokadzić, ale powinnam wziąć się za siebie i coś skrobnąć. Buziaki i do następnego rozdziału u mnie lub u ciebie :D
    Pozdro Diamencik! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam ostatnio takie łącze z Internetem, że komentarze sprawiały mi kolosalne problemy (nawet na te u mnie nie odpowiadałam), jednakże byłam pewna, że tu coś zostawiłam. Znalazłam jednak kawałek komentarza do tego rozdziału gdzieś w notatniku i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że komentować tylko planowałam.
    Po pierwsze, lubię smutne, ciężkie historie miłosne. Tak, moja ma być idealna, a inni niech zwijają się z bólu. Z całą pewnością będę tu jęczała nad związkiem obu bohaterów. No kocham takie rzeczy. Lepiej w mój gust wstrzelić się nie mogłaś!
    Jedyne co nie pasuje mi w tekście to (właśnie ta rzecz w notatniku mi o tobie przypomniała) to, że w pierwszym dialogu mężczyzna mówi, że Hekate wygląda nieswoja akurat kiedy ty piszesz, że "poczuła się nieswojo". Bardzo brzydkie to powtórzenie.
    Jestem niesamowicie zaintrygowana Istotą i chłopcem. To najbardziej tajemniczy wątek tego opowiadania.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wybacz kochana, wzięłam sobie do serca to co napisałaś ;D Ale nie mogłam się do tego zabrać xD Już poprawiłam, więc dziękuję ;*:*:*

    OdpowiedzUsuń